Gwiazdy

  Zanim nowy tydzień rozsiądzie się wygodnie na kanapie jutra, pod oparcia wciskając okruchy soboty i resztki niedzieli, jeszcze pobądź we wczoraj. W niezmierzonym obszarze swoich wspomnień. Pamiętasz swoją pierwszą sukienkę? Może tą, której obraz zachowała czarno biała fotografia? Może tą, którą zrobiła dla Ciebie chrzestna? Albo tą, którą dostałaś w paczce z Ameryki? Albo tą, którą uszyła dla Ciebie Mama?

   A pamiętasz ile było z tymi sukienkami kłopotu? Bo trzeba było "uważać": nie wywróć się, nie ubrudź się, nie biegaj, nie leż na trawie, nie graj w piłkę, nie wspinaj się, nie skacz po kałużach! Do tego wiecznie opadające kokardy i podkolanówki. Białe rajtki z dziurą na kolanie-jak-chodzisz lub wyzielenione-jak-ja-to-dopiorę. 

  A sukienki, które w krainie wczoraj chciało się nosić zawsze, bez względu na okazje? Miały ulubiony kolor i fason. Najczęściej "kołowały się" i "tańczyły" i miały bufiaste rękawki. Kreatywność naszych mam/ciotek/sąsiadek śmiało przechodziła możliwości słabo zaopatrzonych sklepów.

  Pamiętasz? Wczoraj nam nie przeszkadzały zakładki i marszczenia w pasie. Nic nas nie poszerzało, pogrubiało, nic nie skracało naszej sylwetki.  W zasadzie im sukienka była dłuższa i bardziej marszczona tym lepiej, tym bliżej nam było do królewny. Tylko tkanina czasem nas "gryzła"... Ale "nie marudź" było na porządku dziennym. Gdybyśmy wtedy wiedziały, jakimi szczęściarami byłyśmy: każda miała sukienkę, której nie miał nikt! To był unikat, coś, o co walczy teraz cały modowy świat. A my wczoraj byłyśmy jak gwiazdy...

  Wczoraj nosiłyśmy lakierki i co piąte zdanie zaczynałyśmy od "jak będę duża..." I już jest wczorajsze jutro. Już jesteśmy duże. Mamy pełne szafy sukienek, możemy nosić buty na obcasie, malować się "śminką" i pić kawę. I nie podkradamy już mamie materiałów na ubranka dla lalek. 

   Dziś z rozczuleniem oglądamy się za małymi "gwiazdami" w sukienkach. Podziwiamy oryginalność. Śmieszą nas ich "dorosłe" rozmowy i poważne opinie.  One jeszcze są w swojej  "krainie wczoraj".

  A jutro... 

Cappuccino w sukience

   O czym pisać, gdy szycie przestaje być problemem? Gdy zaszyfrowany opis techniczny w Burdzie nie jest już zagadką rodem z grobowców faraonów. Gdy już wiadomo, że kierunek ułożenia elementów wykroju na tkaninie ma ogromne znaczenie?

 No i o czym pisać, gdy już nie można powoływać się na hasło: "MOJA PIERWSZA", bo "pierwsze" dawno zamieniły się w piąte, dziesiąte i pięćdziesiąte... Ale, ale... czy aby na pewno? Na pewno nie ma już nic, co można by opublikować pod tym hasłem z hasztagiem?

  Otóż nic! Zero! Null! Okazuje się, że moja pamięć, do której planuję dokupić RAM-u, zaczyna spowijać się owatą wysokopuszytą. Wyobraźcie sobie, że prawie zapomniałam, że wśród tylu uszytych dla siebie sukienek, sukienek z koła mam - tylko jedną! I do tego uszytą dawno temu. No ale mam... Nawet nie mogę napisać: moja pierwsza sukienka w groszki... Bo już jedną mam! 

 Jednak, żeby tak nie było, że wszystkie "pierwsze razy" szyciowe mam za sobą, oto moja pierwsza sukienka z koła o długości 3/4. Niemal z koła zamachowego, bo jak się zamachnęłam, to w trzy godziny sukienkę uszyłam. I jeszcze zamek wszywałam drugi raz, bo... bo mi kolor nie odpowiadał. Wiecie, jak trudno jest zdobyć zamek kryty w kolorze cappuccino? Na szczęście "brudny biały" pasował. Oczywiście dół sukienki skroiłam dzień wcześniej, żeby sobie obwisł.     Teraz trzy słowa o materiale: bawełniane cappuccino w groszki. Bawełna cienka z domieszką, zdobyczna w SH!!! Tak, niektórzy to mają rękę do takich kawałków. I od razu 4 metry wyciągają! Normalnie jak Houdini jakiś! A bawełna tak urocza, że nic innego z niej nie mogło powstać, tylko sukienka z koła. Co prawda, najpierw zamarzył mi się model z ostatniej Burdy. Jednak, mimo że bawełna cienka, to okazała się za mało lejąca. I sięgnęłam kolejny raz, bo wiadomo, że nie pierwszy, po model 101 z Burdy 8/2007. Pierwszy raz natomiast wykorzystałam tylko górną część, tę z dekoltem i zakładkami przy nim. Do sukienki konieczna była podszewka: na górę użyłam cienkiej bawełny, żeby było przewiewniej, na dół zaś dałam zwykłą podszewkę poliestrową. Tak sobie myślę, że może sobie halkę uszyję, żeby tak fajnie szeleściła...  I ta długość, 73 cm! A się obetnie, myślę, że w następnym sezonie... 

  I o czym tu pisać? Że sukienka idealnie wpisuje się w letnie popołudnia rozgrzanych starówek i klimatycznych kawiarni...

    

  

Mamma mia! Kratka!

  Bycie mamą, to najfajniejsza fucha świata. A posiadanie córki, to dodatkowa zaleta tego "zawodu", na umowie na stałe, z dodatkowymi zleceniami "o dzieło" (najczęściej w porach niedzielnych wieczornych, z terminem na poniedziałek rano).  Zakładam też, że dodatkową frajdą dla każdej mamy jest możliwość ubrania siebie i córki w takie same sukienki. Przypuszczam, że możliwość ta istnieje do pewnego momentu, do chwili, gdy padnie zdanie: "och, maamooo! daj spokój!". W związku z tym należy wykorzystywać te momenty względnego przyzwolenia i szaleć w ten sam deseń.

  Od dawna miałam ogromną ochotę na uszycie zestawu "mama-córka". Ale skąd wziąć podrośniętą córkę na już? Wobec tak wielkiego braku postanowiłam "wypożyczyć" zgrany duet. Oto moja imienniczka i jej bardzo rezolutna córka. Dodam również, że już kilkakrotnie miałam okazję testować na nich moje krawieckie poczynania, ale nigdy w duecie. Mniejsza część tego zespołu jest moją wierną sukienkową klientką, a najbardziej lubi niebieski. Miałam więc pewne obawy, czy założy taką kraciastą kreację i to w takim kolorze... Jednak, nie chcąc sobie dodawać zasług, że to niby dlatego, że ja to szyłam..., trzymam się myśli, że chciała "być jak mama" i bez żadnych słów protestu wystąpiła w nowej roli, roli modelki.

  Zestaw sukienek powstał z materiału o mizernej zawartości elastanu, ale za to ze sporą przewagą poliestru. Sukienki z tej tkaniny należą do grupy odzieży "wypierz, strzepnij i idź", czyli są idealne na wyjazd i na szybkie wyjście z domu. Model sukienki dla mamy pochodzi z Burdy 11/2013 model 128. Wymagał kilku modyfikacji, wiadomo, każda sylwetka jest inna. Ale najbardziej jestem zadowolona z wszycia zamka i spasowania kratki na tym etapie szycia. Udało się za pierwszym razem! Myślę, że reglanowy rękaw, dla tego deseniu tkaniny i fasonu sukienki także zdał egzamin. 

  Sukienka dla córki, to baaardzo zmodyfikowany model, pierwotnie przeznaczony dla dresowej tuniki. Zależało mi na tym, aby oba modele miały ten sam krój... mniej więcej... Czyli reglanowy rękaw w wersji małej musiał być. Natomiast zamek już niekoniecznie. Sukieneczka z tyłu zapinana jest na guziczek.  

  Oczywiście kratka w szyciu zawsze jest wymagająca. I jak przy drobnej kratce można sobie pozwolić na małe nieścisłości, tak taka duża i wyraźna kratka nie będzie łaskawa dla decyzji na łapu-capu. Poza spasowaniem jej w momencie wszycia krytego zamka, dobrze wygląda również jej spasowanie na szwach w ogóle.  

 Jednak creme de la creme tego zestawu, taką wisienką na torcie, są białe kołnierzyki, które z prostych sukienek czynią sukienki elegancko urocze. Ich właścicielkom dodają wdzięku, a zarazem nie tłumią indywidualnych cech charakteru. 

  Dziękuję Dziewczyny :)

  

   

  

  

Szyciowy blog roku 2017

  Takie wydarzenia, jak Szyciowy Blog Roku, zawsze skłaniają mnie do spojrzenia wstecz. W tym roku także. Drugi raz biorę udział w konkursie na Szyciowy Blog Roku, tym razem roku 2017. Można oddawać głosy na blogi, za którymi stoją wspaniałe, kreatywne osoby, poświęcające swój czas, życiową przestrzeń, dla tworzenia rzeczy nietuzinkowych. Wśród nich jestem i ja: 

                        http://szyciowyblogroku.pl/zgloszenie/szycie-bez-metki-2/

   Zapraszam do głosowania :) Może mój blog, jest tym, który się spodobał...

   A tymczasem, w ramach retrospekcji wydarzeń, proponuję małą podróż w czasie. Co tam się działo na moim blogu w ubiegłym roku? O, z pewnością było spokojniej niż w roku 2016, kiedy to szalone wyzwanie, http://www.szyciebezmetki.com/projekt52-52/,  zdominowało moje życie i czas rodziny. 

  Rok 2017, rozpoczęłam kolorem czerwonym, ortalionową kurtką.

DSC_0144-1.jpg

 Potem okazało się, że czerwony, w okryciach wierzchnich, jest kolorem dominującym:

DSC_0375-1.jpg

Ale przełamałam go trochę szarym i czarnym - kwiatowym ;)

Pojawiło się kilka wydarzeń niestandardowych:

Wśród nich - SEPARATOR NA NICI - z którego jestem bardzo zadowolona. Brawo JA! :)

DSC_0768-1.jpg

Były i sukienki:

Coś dla nieletnich:

I moje ulubione kombinezony!!!

A rok zakończył Stylowy Men. 

DSC_0046-1.jpg

Śmiało można powiedzieć: się szyło! 

Pozdrawiam

Jola

 

Przepis na futro

Przepis na futrzaną kamizelę z kapturem:

  •   1,5 metra sztucznego futra, z krótkim lub długim włosem
  •   1 metr podszewki
  •   1 metr dzianiny ściągaczowej lub innej dzianiny, według upodobania
  •   1 zapięcie typu keska lub duża haftka
  •   nici - kolor zgodny z kolorem futra albo mniej więcej zbliżony (i tak nie będzie widać)
  •   nożyczki z ostrymi szpicami
  •   szydełko lub duża igła (największa, jaką masz)
  •   wykrój gotowy lub stworzony na potrzeby własne
  •   odkurzacz
  •   butelka wina semi sweet  

Wykonanie:

 Przygotuj wykrój. Możesz wykorzystać przód i tył z modelu 101 na futrzany płaszcz z Burdy 11/2011, bez rękawów oczywiście. Wykrój na kaptur możesz skopiować z Burdy 8/2015 , model 102. Polecam kaptur zrobić o rozmiar mniejszy, bo jest dosyć obszerny. A i dobrze jest nie zapomnieć o środkowej części kaptura... dzięki temu unikniesz niepotrzebnego prucia!!! 

 Rozłóż futro prawą stroną do spodu. Ułóż formę. Sprawdź kierunek włosa - musi biec w dół formy. Odrysuj poszczególne elementy wykroju kredą. Nie polecam przypinania formy szpilkami - futro zwykle jest zbyt grube i forma ulega znacznym odkształceniom. Pamiętaj o "odbiciu  lustrzanym" elementów przodu -  nie skrój dwóch TAKICH SAMYCH  elementów!

 Przygotuj odkurzacz i przystąp do krojenia. Zalecam kroić, używając tylko szpiców nożyczek - będzie mniejszy bałagan. Każdy wycięty element kamizelki odkurz - mniejszy bałagan, tylko nieliczne futrzane kurzkoty po miesiącu wyłonią się zza drzwi...

  Teraz następuje zszywanie poszczególnych elementów. Zszyj boki kamizeli. Jeżeli masz życzenie, w szew boczny możesz wpuścić kieszenie. Ja swoje wykonałam z dzianiny o dużej zawartości poliestru i niskim stopniu rozciągliwości. Teraz użyj szydełka lub grubej igły, aby uwolnić "wciągnięte" do szwu futro. 

 Następnie przystępujesz do pozszywania elementów podszewki. Futra ekologiczne (poza tym, że nie są pochodzenia naturalnego, to ekologia z metodą ich wykonania nie ma za wiele wspólnego) zwykle są dosyć sztywne i ich wewnętrzne krawędzie, jeżeli nie są ekstra zabezpieczone, potrafią bardzo niszczyć tkaniny z którymi mają kontakt. Z dziany ściągaczowej wykrawasz element kaptura i je zszywasz. Potem możesz przedzielić element wykroju przodu wzdłuż na pół (he he he, opis prawie jak w Burdzie) i część bliżej środka/przecięcia również wykroić z dzianiny ściągaczowej - układ pasków wzdłuż elementu wykroju. Drugą część elementu przodu, tę z podkrojem pachy, wykrawasz z podszewki i doszywasz do elementu z dzianiny ściągaczowej.  W ten sposób uzyskujesz oba elementy przodu z odszyciem z dzianiny ściągaczowej. 

   Następnie zszywasz boki podszewki i doszywasz ją do podkrojów pach futrzanego wierzchu. Potem zszywasz ramiona, ponownie używasz igły lub szydełka, by wyciągnąć "zaszyre" futro ... powinnam była robić zdjęcia!!!  Doszywasz kaptur futrzany do wierzchniej warstwy futrzanej, a kaptur z dziany do części podszewkowej. Łączysz zewnętrzne krawędzie przodu i kaptura lewą stroną do lewej (trochę karkołomne, ale do wykonania) i zszywasz. Dolną krawędź podszewki podwijasz lub obrzucasz na coverlocku. Doszywasz zapięcie typu keska na wysokości odpowiadającej Tobie. I voila! Gotowe! Aha....

 Wino, jeżeli do tej pory go nie wypiłaś, przekazujesz przepisodawcy... ;)

Miłego szycia zakończonego efektem WOW.

Pozdrawiam

Jola 

   

      

 

Softshel-love

  - Wstanę jutro wcześnie i skoczę po bułeczki! - oświadczyłam. - Doprawdy? - odpowiedział On z nutą sporego niedowierzania w głosie. - Założymy się? - zapytałam zaczepnie. - Dobra! O co? - podjął wyzwanie. - O 5 metrów softshellu, który mi kupisz, jak wygram - odpowiedziałam. - A jak przegrasz?; - To uszyję Ci kutkę softshellu, z tego, który kupisz.... :)

  Wiadomo, jak się skończyło? Wiadomo! 5 metrów granatowego softshellu od miękkie.com  wylądowało na moim stole. A ponieważ bardzo lubię szyć z softshellu materiał nie leżakował ani jednego dnia. Wykrój na kurtkę miałam już prawie przygotowany. Był to jednak wykrój na kurtkę typu kangurek, do tego, w wersji oryginalnej, z ortalionu. Wykrój zaś pochodził z magazynu Victor.  

  Jakie więc należało poczynić zmiany? Przede wszystkim nie zapomnieć, że przód kurtki ma być z dwóch elementów, ze znacznym zapasem na plisę i z zamkiem po całej długości. Po drugie, że softshell to nie ortalion i należy wybrać rozmiar ciut większy. Po trzecie poszerzyć rękawy. Ustalenia długości, po licznych doświadczeniach z szyciem dla wysokich, było oczywistą kwestią. 

  Jak się szyło? No super! Maszyna szła, jak po maśle. Energicznie, bez plątania i zrywania nitki, łączyła poszczególne warstwy softshellu. Kieszenie zasuwane na zamek, zostały przeze mnie ukryte pod atrapami patek. Patek dodatkowo ozdobionych połówkami zatrzasek przez Panią Kaletnik. Pani Kaletnik nabiła też metalowe otwory wylotowe dla sznurka kaptura oraz zatrzaski przy paskach rękawa. Ponieważ kurtka miała mieć charakter miejski, nie do końca sportowy i miała w swym zamyśle służyć troszkę dłużej niż do pierwszych przymrozków, wszyłam podszewkę. Nie byle jaką podszewkę: w bajeranckie czarne esy-floresy (nie rozszyfrowane niestety przeze mnie) na stalowym tle, pięknie komponującym się z barwą włosów przyszłego właściciela kurtki. 

   I byłoby na tyle opowieści szyciowej, gdyby... Gdyby ta bajerancka podszewka nie rozeszła się w trakcie użytkowania w ciągu tygodnia. Normalnie rozsnuła się, jak licho tkana juta... A taka była ładna...

  Wiadomo, co było dalej? Wiadomo... Przeróbka... Wypruć starą, bajerancką,podszewkę i wszyć nową, mocniejszą, stabilniejszą i grubszą, taką pikowaną i z warstwą owaty. A co! Od razu informuję, że wszywanie grubszej podszewki pod softshell, grozi jego dodatkowym usztywnieniem i początkowym dyskomfortem w noszeniu kurtki. Potem się uleży...

  Zatem kurtka trafiła z powrotem na warsztat. I powisiała tam 3 miesiące zanim się nad nią zlitowałam... No co? W końcu przegrał zakład, nie? No to nie ma co od razu tak się angażować w szycie... ;)