Urlopowy maraton.

   Doczekałam się urlopu. Właściwie to ledwo dożyłam do tego urlopu. Oczy mi trzaskały, kręgosłup pękał, palce straciły czucie... I urlop! URLOP! Byłam tak zmęczona, że nawet w plan urlopu nie interweniowałam, wyraziłam zgodę na wszystko, jak przy zawieraniu umowy z telemarketerem, byle już jechać... 

  Ale, żeby nie było, że tak nic mnie nie interesowało, to pakowania byłam ciekawa. Otóż, pierwszy raz w mojej historii żonino-matczynej każdy członek klanu miał swoją walizkę. Wszystkie walizki szare, wszystkie mniej więcej ta sama pojemność - moja trochę większa, wiadomo. I bach, bach, pakowanie panów w pół godziny, a ja trzy dni przed wywaliłam pół szafy... I też się spakowałam, ledwo domknęłam walizkę, sukienek nabraaałaaam, że hej! Ale się spakowałam. 

  5:00 wyjazd. Każdy walizkę w łapkę i turturturturtur (uwielbiam ten dźwięk, to dla mnie zapowiedź czegoś nowego, przyjemnego, WAKACJI) po kostce brukowej na parking. Cztery walizki do bagażnika, równiutko, jak w pudełeczku! Żadnych wózków, worów z zabawkami, kibelków, kocyków, torby z lekami, torby z jedzeniem, żadnego upychania i domykania na wcisk. Cztery walizki w bagażniku, to też gwarancja, że po jego otwarciu nie będą sprawdzać twojego refleksu w łapaniu wypadającej znienacka np.: torby z zabawkami na plażę lub pudełek z makaronem...

 No więc doczekałam się, dożyłam, spakowałam i pojechałam... w spodniach. W krótkich oczywiście, bo upały zapowiadano. Krótkie spodnie należą do grupy: trzeba mieć, bo się przydają, ale nie należy przedkładać nad sukienki. Muszę przyznać, że dobrze się trzymają, te gatki. Uszyłam je w roku 2014, a wykrój na nie pochodzi Burdy z roku 2007 i pierwotnie były spodniami długimi. Wykonane są z jeansu z elastanem i mają taki niby manszet (po prostu ucięłam je na wymaganej długości i wywinęłam) i kieszonki i szeroki pas "trzymający władzę" nad zasiedziałymi mięśniami brzusznymi.

 Do spodenek założyłam biały podkoszulek, mając ogromną nadzieję, że go w całej podróży nie ufajdam artystycznie na popiersiu. Wykrój na podkoszulek, czysta klasyka, pochodzi z Burdy 6/2011, model 120 i jest super, i tylko dekolt powiększyłam, bo oryginał "ciaśnił" mnie w tarczycę. Cały uszyłam na coverlocku w tempie zawrotnym.

  Żeby już było całkiem ekstra, założyłam do tego kamizelkę, odnalezioną przy pakowaniu, a uszytą całe lata świetlne temu i o dziwo jeszcze na mnie dobrą. Kamizelka jest z prążkowanego jeansu i ma coś jakby baskinkę i multum guzików. Jej wykrój na pewno pochodzi z Burdy, jednak ani owej Burdy, ani wykroju już nie posiadam.

  I tak oto ubrana w Burdę ruszyłam w Berlin, zaczynając oczywiście od akcentu sportowego czyli zwiedzania stadionu olimpijskiego, przez Mur Berliński, Wyspę Muzeów, Bramę Brandeburską i Bundestag, korzystając po drodze z komunikacji miejskiej. Maraton. 

  

Stylizacja fryzury - Studio AFAN  :)

Szyciowy blog roku 2017

  Takie wydarzenia, jak Szyciowy Blog Roku, zawsze skłaniają mnie do spojrzenia wstecz. W tym roku także. Drugi raz biorę udział w konkursie na Szyciowy Blog Roku, tym razem roku 2017. Można oddawać głosy na blogi, za którymi stoją wspaniałe, kreatywne osoby, poświęcające swój czas, życiową przestrzeń, dla tworzenia rzeczy nietuzinkowych. Wśród nich jestem i ja: 

                        http://szyciowyblogroku.pl/zgloszenie/szycie-bez-metki-2/

   Zapraszam do głosowania :) Może mój blog, jest tym, który się spodobał...

   A tymczasem, w ramach retrospekcji wydarzeń, proponuję małą podróż w czasie. Co tam się działo na moim blogu w ubiegłym roku? O, z pewnością było spokojniej niż w roku 2016, kiedy to szalone wyzwanie, http://www.szyciebezmetki.com/projekt52-52/,  zdominowało moje życie i czas rodziny. 

  Rok 2017, rozpoczęłam kolorem czerwonym, ortalionową kurtką.

DSC_0144-1.jpg

 Potem okazało się, że czerwony, w okryciach wierzchnich, jest kolorem dominującym:

DSC_0375-1.jpg

Ale przełamałam go trochę szarym i czarnym - kwiatowym ;)

Pojawiło się kilka wydarzeń niestandardowych:

Wśród nich - SEPARATOR NA NICI - z którego jestem bardzo zadowolona. Brawo JA! :)

DSC_0768-1.jpg

Były i sukienki:

Coś dla nieletnich:

I moje ulubione kombinezony!!!

A rok zakończył Stylowy Men. 

DSC_0046-1.jpg

Śmiało można powiedzieć: się szyło! 

Pozdrawiam

Jola

 

Letni chillout

    Przepraszam, czy już lato? Czy już czas na letni kontakt z naturą? Na wiatr niosący zapach skoszonych łąk, na falujące łany zbóż, na zdziwienie nieletnich: "To ziemniaki kwitną?, na przerażenie "miastowych": "Sarna by mnie przeleciała!".  Czy już czas na letnią utratę przyczepności z rzeczywistością?

   Już czas na letnie lenistwo, na wodę z miętą zerwaną w ogródku, na wygodę z samym sobą. Czas na porzucenie eleganckich sukienek, butów na obcasie. Czas na luz. 

   Może być na przykład jeansowy luz w postaci kombinezonu. "...Pośród pól malowanych zbożem rozmaitem..." błękit tkaniny idealnie wpisuje się w pejzaż lata. Do tego jeans jest cienki, przewiewny, o odpowiednim, urlopowym stopniu zagniecenia. 

  Model 111 z Burdy 6/2017 można ,bez oporów, przemianować z eleganckiego na wakacyjny, z nogawkami przedłużonymi tak, by kombinezon pasował tak do trampek, jak i do koturnów. Jeans, zawczasu upatrzony, trzeba  nabyć w miekkie.com . A mając go już w rękach można oddać się marzeniom o wielkim błękicie ... Wtedy szybciej się podejmuje decyzje, co z tego uszyć. Szybciej się kroi i szybciej szyje. Szybciej też można się pomylić i na przykład skroić sobie za krótkie szelki. Co w obliczu ograniczonej ilości materiału przyprawia o załamanie, nie tylko pogody. Jednak, jak mówią: główka pracuje! W celu pozyskania kilku centymetrów długości szelki można zamiast odszycia góry kombinezonu zastosować plisę. I do tej plisy doszyć dopiero szelki... Można też tak się spieszyć, będąc napędzanym radością szycia z wakacyjnego jeansu i zbliżającego się urlopu, że już zupełnie z głowy wyleci, że może tą plisę z tyłu pasowałoby zakończyć jakimś guziczkiem na pętelkę... 

   Ale... letni luz, jeansowy luz... bo już lato... 

Jeans bez metki.

 Dialog wieczorny, występują: Starszy, Młodszy i ja:  Starszy - Mamo, musisz mi napisać usprawiedliwienie na technikę!, Ja - Hę????, Starszy - Nooo, metki pan kazał przynieść, a ja nie mam. Ja - Co?! Jak nie masz?!,  Starszy - Oj nooo, u nas wszystkie ciuchy bez metki...  Młodszy - Tak, a najgorsze w tym szyciu bez metki jest to, że nie wiadomo gdzie tył!

  Ponieważ nie ma takiej możliwości, żebym czegoś nie miała, metki się znalazły. Ale to prawda, większość ciuchów bez metki. I faktycznie młodsze jednostki do lat 10 mogą mieć problem z rozróżnieniem, gdzie przód, gdzie tył. No chyba, że na przodzie jest jakiś Wrzeszczak lub inny Minecraft. Ze spodniami, o ile nie są najprostszą formą dresów - czytaj: dwie nogawki i gumka - jest mniej problemów, zwykle mają rozporek, co pomaga w określeniu, gdzie przód. Duzi nie mają takich problemów. Duzi najczęściej stwierdzają, że nie mają spodni, bo: albo wyrośli wzdłuż, albo wszerz. I spodnie, albo za krótkie, albo za ciasne. Albo nie mają spodni, bo sobie uszyli 52 sukienki w zeszłym roku! Ponieważ jakieś spodnie jednak wypada mieć, postanowiłam sobie je uszyć. W moim przypadku, to nic dziwnego, prawda? Taki standard bym powiedziała: weż i uszyj! A i te spodnie, to miały być jeansy, gdyż nabyłam bardzo przyjemną tkaninę jeansową, która posiada tę zaletę, że ma w swym składzie elastan. Od modeli spodni w magazynach z wykrojami zatrzęsienie. No więc wertowałam i wertowałam i padło na spodnie dzwony. W Burdzie bardzo ciekawie prezentowały się takie  dzwony, ale model dla 44 i w górę. Skopiowałam więc wykrój 44, miałam w razie co pomniejszać (he he he). Jednak przy układaniu formy na materiale, okazało się, że tego materiału, to mam ciut za mało. Nogawki są faktycznie szerokie, a aż tak zwężać nie miałam zamiaru. No to zmieniłam model. Też miał poszerzane ku dołowi nogawki, tylko pochodził z "fashion Style - die Mode zum Selbernahen" 03/2016. 

 Cóż pisać o szyciu spodni? Normale. Dwie nogawki, rozporek z zamkiem plastikowym grubszym, pasek usztywniony na grubszej flizelinie, nawet szlufki zrobiłam, ale kieszeni z przodu już nie, bo trochę jednak za mało tego materiału miałam. Następnym razem kupię więcej... Stębnówki sobie zrobiłam za to, bardzo ładną nicią do jeansu. Tylne kieszenie chciałam sobie naszyć bliżej, ale coś mnie napadło i doszłam do wniosku, że na mojej brazylijskiej tylnej części ciała lepiej będzie, jak przesunę je bardziej do boku. Ups. Teraz mam za szeroki rozstaw... Poza tym jest super. Ale może nogawki powinny być dłuższe? Metki nie naszyłam, ale wiem gdzie tył ;) 

 

 

Jeans malowany

 

...a na koniec okazało się, że nie mam granatowego zamka. Mało brakowało, a w TVN24 pojawiłby się materiał o latających maszynach do szycia. I byłby to materiał bijący na głowę tematy polityczne. Latające maszyny to naprawdę ewenement! W ostatniej chwili się powstrzymałam. Ciepnęłam niedoszłą spódnicą o podłogę i poszłam po ziemniaki na placki.... Ale, da capo... 

Wpadł mi w ręce piękny jeans. P i ę k n y! Z jednej strony zadrukowany białym wzorem kwietno - słownym. I ten wzór zadecydował, co uszyć. Chociaż miałam na myśli sukienkę (kolejny granat!!!), a także żakiet, taki z białymi wypustkami (mogłabym się wykazać, taki żakiet to pięć kropek), to wybrałam spódnicę. Tak sobie pomyślałam: spódnica w zakładki - łatwizna. Powiem Wam, że nie ma to, jak przecenić własne umiejętności. Pomierzyłam się, dokonałam obliczeń i.... przystąpiłam do dzieła. Przecież łatwizna! Odmierzyć zakładki, poprzeszywać, zeszyć boki, wszyć zamek, wszyć pasek i podwinąć. Normalnie jeden kropek. Normalnie, jakbym nie dostała jakiegoś zamroczenia (znowu!), to pewnie machnęłabym tą spódnicę w dwie godziny, z przerwą na kawę. Ale nie. Ale nie! Pierwsze składanie zakładek - wyszły za blisko. Drugie składanie zakładek - został mi kawałek nieużytku ze wzorem. Wiadomo, wzoru szkoda, trzeba wykorzystać całość. Trzecie składanie zakładek - optymalnie. Poprzeszywałam je, żeby nie tworzyć dorodnego tyłu. Poprzeszywałam i okazało się, że nie jestem równa w talii. No masz ci los! Taki pech! Otóż odcinek od talii w dół ku biodrom się rozszerza i za nic nie chce mieć obwodu równego obwodowi talii. A zakładki musiały być poprzeszywane. Nastąpiło prucie z intensywnym treningiem oddechowym. Ok, oddychałam głęboko - powietrze docierało do najdalszych pęcherzyków płucnych, zdarza się, bez prucia nie ma szycia; kolejny wdech przeponą. Do treningu oddechowego dołączył trening szarych komórek - myślenie. Pomyślałam, że trzeba przeszywać zakładki pod kątem, u talii więcej. Poskładałam, przeszyłam, zaprasowałam, zszyłam przód z tyłem i....wtedy okazało się, że zakładki ok, ale nie mam granatowego zamka!!! I jeszcze powinnam była najpierw zszyć przód z tyłem, a potem układać zakładki. Ech.. urlop był za krótki... Poszłam po zamek. 

Jak się dobić przed komunią

...to najlepiej młotkiem. I to po wszystkich paluszkach, a na koniec w czółko, tak ogłuszająco. Wymyśliłam sobie projekt, bo teraz to modnie jest mieć projekt i brać udział w projekcie i domykać projekt, że tylko młotek... i imadło, albo dyby, żeby pohamować zapał. Wpadłam na pomysł, że Starszemu, zwanemu dalej Gieniuszem, uszyję marynarkę. Wiadomo, komunia brata nie byle impreza, trzeba się godnie reprezentować... Tym bardziej, że inni patrzą... ;) Ale taka marynarka, hymmm, to nie jest prosta sprawa. Tu trzeba pomyśleć, czy to na pewno się opłaca, czy to nie będzie na jeden raz? Tyle szycia? Ale inni patrzą... Wtedy powinnam się była walnąć młotkiem chociaż w jeden palec. Tym bardziej, że okazja do użycia młotka była, bo mały remont w domu. Postanowiłam, że marynarka będzie z jeansu. Początkujący nastolatek, z pierwszymi objawami nadchodzących zmian (utrata słuchu i wszystkożerność), nie najlepiej się czuje w sztywnej elegancji. Jeans był dobrym wyborem. Za to znalezienie wykroju na wąskie 160 cm, graniczyło z cudem. Oczywiście, gdzieś, kiedyś coś mi przeleciało przed oczyma...ale gdzie to było i kiedy? Ostatecznie zrobiłam wykrój na 152 z modelu na marynarkę komunijną i przedłużyłam o 10 cm. Teraz, w ramach hasła: maj miesiącem dzielenia się wiedzą, podam kilka informacji dotyczących szycia marynarki na chudego nastolatka. I tak, jeżeli mamy duuużo czasu, to robimy kieszenie wpuszczane, jeżeli nie mamy tego czasu, to naszywane ;). Jeżeli nie dajemy poduszek na ramiona, bo trzymamy się sportowej elegancji, to należy linię ramion przeszyć pod skosem, bo nieumięśnione nastolatki ramionka mają spadziste. Głębiej wszyć rękawy, szczególnie z tyłu, bo plecki też wąskie. I rękawy zrobić dłuższe niż wskazuje wykrój. Ja przedłużyłam o 10 cm, a i tak wyszło na styk, ale może chociaż do września...No i do tego znacznie siedzący tryb życia sprawia,że krzywią się okropnie. Przymiarka, jak droga przez mękę: "mamo!!! znowu?!?!!!" Raz jedno ramię wyżej, raz drugie, to znowu brzuch wystaje (bo właśnie pożarł 4 kanapki), a plecy się zapadają...oszaleć można. Zaczynałam częściej zerkać na młotek... ale ludzie będą patrzeć... i dobrnęłam do końca. Kieszenie wpuszczane są, nawet kieszonka na poszetkę, odszycie jest, klapy są, podszewki brak, stębnowania są, guziki pasujące do jeansu są. Nawet spodnie doszyłam, ale cóż o nich pisać: dwie nogawki, rozporek, pasek, szlufki, kieszenie - standard (wykrój Ottobre). Elegancik jest. Projekt zamknięty. Młotek bez śladów tkanek organicznych.