Kurtka męska - szycie z poświęceniem.

Analizując moje szyciowe poczynania dochodzę do wniosku, że potrzebne mi jest wsparcie spoza sfery materialnej. Na wszelkie szyciowe zawirowania można krzyknąć: “na Teutatesa!”, ale po co w to mieszać galijskiego boga, który na dodatek odpowiada tylko za to, by niebo nie spadało nam na głowę? Zatem zaczęłam szukać pośród patronów krawców i zupełnie przypadkiem trafiłam na świętego Ekspedyta, którego wstawiennictwo ma pomagać w sprawach nagłych i pilnych potrzebach.

Moje szycie to w 78% sprawy nagłe, wynikające z pilnych potrzeb i taki święty Ekspedyt jest jak znalazł. Tylko jakąś modlitwę trzeba ułożyć, bo do każdego świętego jest jakaś modlitwa, a tu trzeba jeszcze tę modlitwę spersonalizować szyciowo. Jakieś pomysły? Czekam na Waszą inwencję twórczą… Aha Ekspedyt był oczywiście męczennikiem, a wcześniej żołnierzem w armii rzymskiej.

A propos “męczennictwa”, czy nie uważacie, że szycie niejednokrotnie kwalifikuje się do tego rodzaju poświęcenia? Ile to trzeba się naczekać czasem na realizację projektu, ile naszukać tkanin, dodatków, ile naczekać na kuriera z przesyłką? Ile razy trzeba wykazać się elastycznością i zmienić początkowe założenia projektu, bo a to odcień nie ten, a to dodatki nie takie, a to koncentracja w trakcie krojenia zawiedzie… ? Do tego jeszcze przymiarki, poprawki, palce pokłute szpilkami, w karku strzela, wzrok słabnie… Męczennictwo jak nic! I to w imię “must have”, jakości i niepowtarzalności.

Zatem szyjąc jesteśmy o krok od świętości? I cuda czynimy niemal z niczego, i świadków mamy. Na dodatek wykazujemy się niebywałym heroizmem rezygnując z szycia dla siebie, chociaż nasz tkaninowy egoizm nam tego nie ułatwia, na rzecz szycia dla innych!

A wszystko to czynimy z miłości, z miłości do szycia i osób nam bliskich.

I tak z miłości do szycia i nie tylko, wyrzekłam się własnych potrzeb, chociaż doprawdy “nie mam się w co ubrać!!!” i uszyłam mężowi kurtkę na zimę, bo on też nie miał się w co ubrać… Co prawda nie spodziewałam się aż takiej zimy… Już jakiś czas temu ( raptem 7 lat ;) ) wypatrzyłam w Burdzie 10/2014 model 132 na kurtkę męską. Jeśli chodzi o zdjęcie w żurnalu, to w ogóle nie było jej widać. Jakieś pozowanko na łajbie nie przekonywało do zainteresowania się modelem, bo kto tam u nas na południu kraju relaksuje się na jachtach? No nieliczni szczęśliwcy.

Jednak już tak mam, że jak w Burdzie na zdjęciu nie widać za dobrze o co chodzi w danym modelu, to trzeba się mu przyjrzeć z bliska. Zainteresowanie dodatkowo wzrasta w przypadku modeli męskich, którymi Burda za bardzo nas nie rozpieszcza. I powiem tak, rysunek we wkładce technicznej też nie powalał. Uparłam się jednak, bo naszła mnie nagła wizja, a M wykazywał pilną potrzebę posiadania kurtki. Odrysowałam elementy wykroju, delikatnie sugerując się zdjęciem, o rozmiar mniejsze, bo coś szeroko mi się zdawało, iiii … co nieco pozmieniałam…, głównie przedłużyłam, a tyłowi nadałam “parkowy “ sznyt.

Kurtka podszyta jest grubszą pikówką i posiada na tyle luzu, by móc założyć pod nią warstwy odzieży zapewniające dodatkową ochronę przed zimnem, a nie pozbawiające komfortu poruszania się. Na początku odbierałam niejasne sygnały, że ten luz, czytaj “obszerność”, nie do końca przypadł M. do gustu. I jeszcze rękawy tak nisko wszyte, a tkanina wierzchnia w połączeniu z pikówką dawała efekt sztywności… Sama zaczynałam mieć wątpliwości. Ileż to twórca musi znieść braku zrozumienia dla modelu!? Dobrze, że w przypadku ubrań zrozumienie “co artysta miał na myśli” następuje szybciej niż w przypadku malarzy…

Na oklaski trzeba było poczekać. Po kilku “noszeniach” fason się uleżał. Kurtka posiada kilka zalet, w tym duże kieszenie z klapami na zatrzaski, kieszenie piersiowe na zamek, kaptur chroniący od niekorzystnych warunków atmosferycznych i nieopadający na oczy, ściągacze dzianinowe w rękawach, co by nie było zimno w nadgarstki w trakcie trzymania rąk na kierownicy i zamek główny typu góra-dół.

W trakcie realizacji projektu “kurtka na zimę” pożeniłam tkaninę “kurtkową” odporną na wodę i wiatr, nabytą stacjonarnie w Świecie Tkanin - oddział Tarnów, ze ściągaczami z miekkie.com. Wyszedł z tego niezły mariaż, gdyż i tkanina i ściągacze zachowują się pierwszorzędnie.

Dodatkową ozdobą kurtki są napy i przelotki - przy tej średnicy mówienie o “oczkach” jest nie na miejscu. Zatem nabiłam i napy i przelotki za pomocą podstawowego narzędzia jakim jest młotek, wywołując tym nagłe zainteresowanie i wyrazy uznania: “no co sie tłucze???!!!”. To zdarzenie, szczególnie gwałtownie wyrażane zainteresowanie, zrodziło kolejną pilną potrzebę, którą jest posiadanie napownicy, a więc święty Ekspedycie, działaj! Pilna potrzeba!

Wracając jednak do kurtki dla M, tak oto przedstawia się realizacja nagłych i pilnych potrzeb szyciowych, połączonych z poświęceniem i miłością, nie tylko do szycia…

Ps. Aureolę przyszyję sobie sama



Mama i super wykrój.


Już czuła na plecach ognisty podmuch z krateru Szyciowych Potrzeb. Wagonik, na którym umieszczona była maszyna do szycia, niebezpiecznie zachybotał się na torach starych nawyków. Igła złamała się w trzech miejscach, a jej elementy rozprysły się na boki… Nie ciągnąć za materiał, nie ciągnąć za materiał - pomyślała i ponownie pochyliła się nad maszyną… A czas naglił. Była jak Indiana Jones.

Omijała podstępne rozpadliny i ściany naszpikowane kolcami, przeskakując nad szpilkami, które strącił pęd szycia. Przewidywała kolejne pułapki, spinając dokładnie pikowany ortalion i zważając na jego zeszycie, szczególnie na etapie zszywania rękawa.

Prosty wykrój, który miał być wycieczką w znane rejony, zamienił się w wyprawę po skarb Inków. Prosty wykrój na bluzę… Taaaa - pomyślała Mama i kilkoma śmiałymi cięciami zamieniła wykrój w mapę przygody, składającą się z kilku elementów więcej.

I teraz pędziła na łeb, na szyję, bo jeszcze zamek i podszewka, no i kaptur. Nagle, jak Indiana Jones, wyhamowała tuż przed przepaścią. Sięgnęła po kolejny element wykroju, jak Indiana Jones po swój słynny bicz, i zamarła, jak Indiana Jones, gdy nie znalazł bicza w miejscu, w którym był zawsze… Wykroju nie było. Nerwowo przeszukiwała wszystkie możliwe miejsca. Zalegające resztki zaczęły wzbijać się w powietrze i z efektem slow motion opadać na podłogę… Szpilki potoczyły się pod ściany, centymetr okręcił się wokół nóg taboretu. Brakującego elementu nie było. Nie było środkowej części kaptura, bez której kontynuacja pracy była niemożliwa.

Przecież go wykroiłam - myślała Mama - a może nie…? - zwątpiła. Wtedy błyskawica pamięci odnalezionej rozdarła niebo: - Nie wykroiłam tego elementu!!! - zawołała Mama i rzuciła się w stronę nożyczek i resztek ortalionu. Po chwili naciskała z impetem pedał maszyny, doszywając brakującą część.

Teraz mogła w skupieniu oddalać się od Przepaści Szyciowych Porażek. Domykała super wykrój wszywając dzianinę punto do wnętrza kaptura i podszewkę do całości, wciągając gumkę do rękawów. To było jak podmiana kryształu na worek z piaskiem. Skupienie, precyzja, refleks. Już przybijałam piątkę z Indianą Jonesem, gdy nagle trzasnęły drzwi…

- Maaamooo, co z tą kurtką? - zawołał od progu Młodszy. Jak wyrwana z transu rozejrzałam się po pracowni. Po raz kolejny przypomniałam sobie, by nie upominać Nieletnich, że mają bajzel w pokoju, bo ja w kwestii bajzlu jestem mistrz. Resztki ortalionu i podszewki, arkusz z wykrojami, kilka magazynów Ottobre, folia do wykrojów, pisak - wszystko to zalegało na stole i podłodze w nieładzie…

Młodszy już paradował w kurtce, oceniając, do czego mu będzie pasowała i informując mnie, co jeszcze muszę mu uszyć. Ciąg dalszy szyciowych przygód w stylu Indiana Jones wkrótce…


Pozdrawiam

Jola

PS. pierwotny wykrój pochodzi z Ottobre Kids, materiał to pikowany z owatą ortalion w dwóch kolorach, który nabyłam w sklepie stacjonarnym Świat Tkanin Tarnów.




Na pełnej prędkości.

Dobra. Na pewno znacie to uczucie przedświątecznego poddenerwowania. Znacie? I to poczucie, że się, kurcze, nie wyrobię, nie zdążę, nie kupię, nie zapakuję, i wszystkie inne przedświąteczne “nie-” świata tego. Nerwowo, nie ma co. Życzliwość w narodzie w tym okresie ulatnia się, bo każdemu nieustająco podświadomość szepce “niezdążeniezdążęniezdążę…”. I właśnie padłam ofiarą takiej “przemiłej” pani, która za nic nie chciała wykazać się empatią w sprawach małych, niemal drobnych i wcale nie za darmo. Cóż, ona się nie wykazała, ja się wkurzyłam, a przed świętami było, a ja już byłam na tzw.: pełnej prędkości, więc wypadłam na parking, gdzie swą srebrną strzałę zostawiłam i…

Nie, nie, nie… nie zapomniałam, gdzie postawiłam autko, nie. Przybyłam rano, więc miejsca było pełno. I nie, nikt mi go nie “przestawił” w inne, sobie tylko wiadome, miejsce. Nie. Był. Wyciągam pilota, klikam, ciągnę za klamkę iiiii nic. Nie mruga! Drzwi się nie otwierają! W aucie! Nadmieniam, że ja na “pełnej prędkości”. Klikam, dioda się świeci, drę za klamkę, drzwi dalej nic. Myśli szybsze od prędkości światła: no tak, bateria padła, a mówiłam, że może trzeba wymienić, a nie…, dioda się świeci, a więc… awaria systemu…a nie mówiłam, no wiadomo kogo wina, wiadomo… A w środku mam wszystko: materiały świeżo nabyte zaraz po ósmej, pasmanteria, laptop!!! Klikam! Klamka! Drzwi! Nie działa!!! Patrzę, no auto - moje. Srebrne. Marka się zgadza… Ale, ale… co to za srebrną folię mam na tylnym siedzeniu? Co to za…? Odchodzę dwa kroki, rzut okiem na parking i co widzę? Dwa wolne miejsca dalej stoi TAKIE SAMO AUTO. Klikam przycisk na pilocie… mrugają światła… w tamtym aucie…

Śmiech wydobył się ze mnie odruchowo. Niektórzy odwrócili się, zaciekawieni. Nikt nie zareagował. Wiadomo: kobieta przed świętami - lepiej nie ruszać!

A wiecie, co sobie pomyślałam, jak tak darłam za klamkę niby mojego auta? Wtedy, jak pojawiła się wizja, iż wszystkie WAŻNE rzeczy mam zamknięte na amen i będę musiała innym środkiem transportu dostać się do pracy? Że przynajmniej się ciepło ubrałam.

I tak oto płynnie, z historii śmieszno-strasznej, przechodzę do sedna tego bloga, czyli do szycia. A szyło się w tym przypadku, oj szyło… Pewnie gdybym wzięła udział w akcji #wartoscszycia, pobiłabym w długości wszystkich….

Owego fatalnego dnia, kiedy to wszystkim udzielił się duch świąt “nie zdążę”, a ja pomyliłam na parkingu auta, miałam na sobie kurtkę. Kurtkę oczywiście uszyłam. Jednak była to kurtka, która spełniała wszystkie moje wymagania, a na tamtą chwilę była idealna, była ciepła, długa do kolan, z dużym kapturem obszytym futrem, kieszeniami, plisą na zatrzaski…

Jakiś rok temu, gdy za oknem było podobnie, jak dzisiaj, naszło mnie myśl: a uszyję sobie ciepłą kurtkę. Taką ciepłą, ciepłą, czyli nie szczupłą. Nie szczupłą, bo dwie warstwy: wierzchnia i podszewka, obie z ociepliną, do tego jedna grubsza od drugiej, a obie pikowane, takiego efektu nie dają. Dają za to ciepło. Wyszukałam prosty wykrój: Burda 1/2010, model 110 . Materiału miałam na styk, czyli 2 metry i był to pikowany ortalion z ociepliną. Te 2 metry też nie za szerokie były, w związku z czym musiałam rozciąć rękaw na pół i tak go wykroić. Pozszywałam, co trzeba i podszewkę i warstwę zewnętrzną, wepchnęłam podszewkę do środka warstwy zewnętrznej i przymierzyłam…

No tak… czy na schemacie było widać, że model prosty? Widać. To jaki miał być efekt, jeśli kurtka miała być ciepła? No ale bez przesady, nie aż tak prostego (czytaj: szerokiego) modelu oczekiwałam. Ponieważ pikowany ortalion warstwy wierzchniej w oryginale posiadała pionowe przeszycia, wykorzystałam je, maskując w nich zaszewki i lekko taliując kurtkę. W szwach bocznych schowałam też wpuszczane kieszenie, zasuwane krytym zamkiem. Potem doszyłam kaptur. I tutaj, już po owym fatalnym dniu, stwierdzam jeden minus: mogłam wszyć do kaptura jakiś miły materiał, np.: dzianinę, a nie atłasową podszewkę! No niby ładny efekt, ale słabo się nagrzewa i ten pierwszy moment nałożenia kaptura na głowę przy temperaturze ujemnej wcale nie jest miły.

Celem jeszcze większego uszczelnienia kurtki zrobiłam plisę maskującą zamek. Wiadomo, przez zamek może “wiuchać”, mam to przerobione na własnej osobie. Plisa jest na zatrzaski (tak między nami… mogła być szersza.. błąd w obliczeniach, braki w materiale..). A zamek, zamek jest typu góra-dół i rozciąga się na całą długość kurtki. Wszystko w celu, by nie drobić w kurtce, jak gejsza, ani nie uszkodzić zwykłego zamka przy wsiadaniu do w/w auta.

Potem wszystko pięknie zeszyłam i właśnie przygotowywałam się do obszycia futrem kaptura, gdy nagle, tak około 21 marca, zrobiło się ciepło. Temperatura na polu/dworze zupełnie nie nadawała się do noszenia grubych kurtek. Odwiesiłam nowe dzieło do szafy i wyjęłam je dopiero w listopadzie 2018 roku. Doszyłam futrzaka do kaptura.

I noszę. I jest mi ciepło. I nie muszę zakładać czterech warstw pod spód, tylko inteligentna bielizna modelująca, sukienka i kurtka i już.

Przyznam się jednak , że ta inteligentna bielizna modelująca w przypadku ciepłej kurtki nie za wiele daje… Efekt Eskimosa utrzymuje się mimo wszystko , ale czy kto widział szczupłego Eskimosa?

Pozdrawiam.

Jola.

PS: pasek do kurtki dobrałam tuż przed sesją i bardzo mi się spodobał. Teraz muszę doszyć jeszcze szlufki …


Ruda kurtka za karę?

Historia stara jak świat: poszłam do materiałowego po podszewkę, wyszłam z siatą tkanin, dzianin i pasmanterii, spełniając przy okazji dobry uczynek.

Wśród zakupów był on, zamsz eko, który wołał do mnie z działu “TAPICERSKIE”!!! Oczywiście najpierw rzucił mi się w oczy kolor, taki rudy, jesienny… Bezwiednie powędrowała ku niemu moja ręka. Receptory dotyku natychmiast uprzejmie doniosły do centralnego ośrodka krawieckiego, że to taka tkanina mechata, trochę wiotka, niezbyt gruba… Jakby zamsz… Ale co robi na “TAPICERSKICH”, jak ona się na kurtkę nadaje? Nie było jej za wiele, jedynie 150 cm… Kupiłam. Ocaliłam w ten sposób innego klienta, który mógłby kupić tę tkaninę, obić nią fotel/pufę…, a potem psioczyć na sklep, że takie liche tkaniny, że na obicie się nie nadają… I to był dobry uczynek… Zapobiegawczy dobry uczynek.

W ogóle “kupno tkanin” powinno być zadawane jako pokuta. Chyba chodziłabym wtedy co tydzień do spowiedzi. Ileż dzięki temu można spełnić dobrych uczynków w ramach zadośćuczynienia. Można komuś sprawić radość i coś mu uszyć lub obdarować tkaniną; można sobie coś uszyć - a tu, uwaga, poza dobrym uczynkiem, dochodzi jeszcze pomnażanie własnych talentów, można innych ochronić przed pokusą nabycia zupełnie niepotrzebnej tkaniny ;), biorąc na siebie tę pokusę…, takie poświęcenie… Nie wiem czy już aureoli nie mam nad głową…

Tak. Mogę powiedzieć, że jakby zamsz w rudym kolorze kupiłam w ramach pokuty. Przeleżał 2 lata… Pokuta, to pokuta, nie może być za radośnie. I wtedy pojawiła się ona, Burda 6/2018. Doszłam do wniosku, że już czas, czas rozszyć jakby zamsz. Model 104 B na kurteczkę był wymarzonym modelem. Do tego jeszcze Burda prezentowała go, a jakże, w rudym kolorze.

Wykroiłam warstwy zewnętrzne, czyli z jakby zamszu. Na podszewkę zaordynowałam kremowy kawałek poliestru w czarne grochy. Niestety tym razem na zdjęciach tego nie widać, ale daję słowo: czarne grochy na kremowym tle plus rudy komponują się perfekcyjnie. Podkleiłam flizeliną przody, górną część reglanowych rękawów, miejsca podwinięcia rękawów i dołu kurteczki. Wszyłam zamek, wyrywając mu przy okazji kilka złotych ząbków, bo pierwotnie wcale nie miał być do mojej kurtki i był za długi. Doszyłam zatrzaski, jak sugerował burdowy projektant. Odprułam zatrzaski, co za dużo, to nie zdrowo.

Poza usunięciem zatrzasek, zwęziłam rękaw w jego części ramieniowej, takie bary mi się robiły… Więcej zmian nie wprowadziłam.

Kurtka bardzo się ze mną polubiła, mimo, że noszę ją w ramach pokuty… ;)

Szyciowy blog roku 2017

  Takie wydarzenia, jak Szyciowy Blog Roku, zawsze skłaniają mnie do spojrzenia wstecz. W tym roku także. Drugi raz biorę udział w konkursie na Szyciowy Blog Roku, tym razem roku 2017. Można oddawać głosy na blogi, za którymi stoją wspaniałe, kreatywne osoby, poświęcające swój czas, życiową przestrzeń, dla tworzenia rzeczy nietuzinkowych. Wśród nich jestem i ja: 

                        http://szyciowyblogroku.pl/zgloszenie/szycie-bez-metki-2/

   Zapraszam do głosowania :) Może mój blog, jest tym, który się spodobał...

   A tymczasem, w ramach retrospekcji wydarzeń, proponuję małą podróż w czasie. Co tam się działo na moim blogu w ubiegłym roku? O, z pewnością było spokojniej niż w roku 2016, kiedy to szalone wyzwanie, http://www.szyciebezmetki.com/projekt52-52/,  zdominowało moje życie i czas rodziny. 

  Rok 2017, rozpoczęłam kolorem czerwonym, ortalionową kurtką.

DSC_0144-1.jpg

 Potem okazało się, że czerwony, w okryciach wierzchnich, jest kolorem dominującym:

DSC_0375-1.jpg

Ale przełamałam go trochę szarym i czarnym - kwiatowym ;)

Pojawiło się kilka wydarzeń niestandardowych:

Wśród nich - SEPARATOR NA NICI - z którego jestem bardzo zadowolona. Brawo JA! :)

DSC_0768-1.jpg

Były i sukienki:

Coś dla nieletnich:

I moje ulubione kombinezony!!!

A rok zakończył Stylowy Men. 

DSC_0046-1.jpg

Śmiało można powiedzieć: się szyło! 

Pozdrawiam

Jola

 

Softshel-love

  - Wstanę jutro wcześnie i skoczę po bułeczki! - oświadczyłam. - Doprawdy? - odpowiedział On z nutą sporego niedowierzania w głosie. - Założymy się? - zapytałam zaczepnie. - Dobra! O co? - podjął wyzwanie. - O 5 metrów softshellu, który mi kupisz, jak wygram - odpowiedziałam. - A jak przegrasz?; - To uszyję Ci kutkę softshellu, z tego, który kupisz.... :)

  Wiadomo, jak się skończyło? Wiadomo! 5 metrów granatowego softshellu od miękkie.com  wylądowało na moim stole. A ponieważ bardzo lubię szyć z softshellu materiał nie leżakował ani jednego dnia. Wykrój na kurtkę miałam już prawie przygotowany. Był to jednak wykrój na kurtkę typu kangurek, do tego, w wersji oryginalnej, z ortalionu. Wykrój zaś pochodził z magazynu Victor.  

  Jakie więc należało poczynić zmiany? Przede wszystkim nie zapomnieć, że przód kurtki ma być z dwóch elementów, ze znacznym zapasem na plisę i z zamkiem po całej długości. Po drugie, że softshell to nie ortalion i należy wybrać rozmiar ciut większy. Po trzecie poszerzyć rękawy. Ustalenia długości, po licznych doświadczeniach z szyciem dla wysokich, było oczywistą kwestią. 

  Jak się szyło? No super! Maszyna szła, jak po maśle. Energicznie, bez plątania i zrywania nitki, łączyła poszczególne warstwy softshellu. Kieszenie zasuwane na zamek, zostały przeze mnie ukryte pod atrapami patek. Patek dodatkowo ozdobionych połówkami zatrzasek przez Panią Kaletnik. Pani Kaletnik nabiła też metalowe otwory wylotowe dla sznurka kaptura oraz zatrzaski przy paskach rękawa. Ponieważ kurtka miała mieć charakter miejski, nie do końca sportowy i miała w swym zamyśle służyć troszkę dłużej niż do pierwszych przymrozków, wszyłam podszewkę. Nie byle jaką podszewkę: w bajeranckie czarne esy-floresy (nie rozszyfrowane niestety przeze mnie) na stalowym tle, pięknie komponującym się z barwą włosów przyszłego właściciela kurtki. 

   I byłoby na tyle opowieści szyciowej, gdyby... Gdyby ta bajerancka podszewka nie rozeszła się w trakcie użytkowania w ciągu tygodnia. Normalnie rozsnuła się, jak licho tkana juta... A taka była ładna...

  Wiadomo, co było dalej? Wiadomo... Przeróbka... Wypruć starą, bajerancką,podszewkę i wszyć nową, mocniejszą, stabilniejszą i grubszą, taką pikowaną i z warstwą owaty. A co! Od razu informuję, że wszywanie grubszej podszewki pod softshell, grozi jego dodatkowym usztywnieniem i początkowym dyskomfortem w noszeniu kurtki. Potem się uleży...

  Zatem kurtka trafiła z powrotem na warsztat. I powisiała tam 3 miesiące zanim się nad nią zlitowałam... No co? W końcu przegrał zakład, nie? No to nie ma co od razu tak się angażować w szycie... ;)