Skupiska atomów

- Boże! Co to za bajzel! - krzyknęłam ostatniego dnia roku szkolnego AD 2016/2017, potykając się o plecak szkolny, zawierający w dalszym ciągu zeszyty przedmiotowe, artystycznie przykryty ubraniem galowym. 

 - To nie bałagan - dobiegł mych uszu głos Starszego - To skupiska atomów!    

  O! To wiele zmienia. Jeżeli chemia wchodzi mi do domu i zalega w postaci skupisk, to ja nie mogę być przeciwna rozwojowi nauki. Absolutnie! Ja mogę tej nauce tylko pomóc, czyli powiększyć skupiska atomów, dokładając do nich kolejne uszyte ubrania. Następnie mogę prowadzić obserwacje, czy skupiska ulegną przemieszczeniu, rozproszeniu czy zdecydowanemu powiększeniu. 

 Hymm, ale, że takie spodnie dresowe, to z atomów są złożone... Hymm... Ja myślałam, ba!, byłam święcie przekonana, że z dzianiny dresowej pętelkowej. A gdzie dzianina dresowa, a gdzie atomy? No? Analiza Kowalski!

  Ostatnie spodnie dresowe, które bez wątpienia staną się elementem składowym skupisk atomów, uszyłam z dresówki pętelkowej w kolorze jeans. Wykorzystałam wykrój z Ottobre, bo Ottobre jest świetne dla szczupłych i wysokich. Oczywiście dawno wykroczyłam poza górną granicę rozmiarówki. Modele na 170 cm ulegają modyfikacji, głównie wydłużeniu. Nic przy tym nie tracą na swej atrakcyjności. Spodnie dresowe mają ciekawe cięcia , fajnie profilowane kieszenie,szeroki pas i obniżony krok. Idealne dla młodzieży na każdym etapie rozwoju. Do tego świetnie leżą. Ale tutaj to zapewne zasługa sylwetki i dresówki od miekkie.com

  Ale najbardziej, tak naj naj najbardziej podoba mi się, że miekkie.com ma ściągacze idealnie pasujące do dzianiny! Dzianina w kolorze jeans i ściągacz gładki w tym samym kolorze - cool! Do tego dzianinę świetnie się szyje i użytkuje. A zaznaczyć muszę, że użytkowanie jest ekstremalne - obóz harcerski w byłej bazie wojskowej.  Młodzież zgłasza zapotrzebowanie na kolejne spodnie, no to wiadomo, gdzie kliknę ;) 

  A atomy? Z pewnością są, bo odnotowałam występowanie skupisk. Obserwacje prowadzę. A międzyczasie chyba sobie też takie spodnie uszyję i bluzę... widziałam fajne dzianiny... 

 

  

 

Wszystko na papierze

     Wpadł mi w ręce niezły kawałek washable kraft paper i jak to ja, musiałam sprawdzić i przekonać się jak z tego się szyje". I wiecie co? Od tego momentu spokojnie mogę powiedzieć, że washable kraft paper jest dla wszystkich. Dosłownie dla wszystkich. Dla tych, co szyją zawodowo i amatorsko, dla tych co nie szyją wcale, ale mają zacięcie handmade, dla tych, co wiedzą, że do maszyny, jak do kierownicy,  trzeba usiąść przodem i nacisnąć pedał i szyć prosto, dla tych, którzy lubią sobie coś wyciąć i skleić, dla dzieci i dla seniorów, dla przyszłych mam i mam, z doświadczeniem, a także dla grona supermenów, którzy są bohaterami we własnych domach. Twórczość ogranicza jedynie wyobraźnia. 

  W moich rękach taki kawałek Washable Kraft Paper od miekkie.com, nie mógł skończyć tak po prostu. Nie mógł zostać elementem składowym plecaczka (bo nie noszę), ani oryginalną torbą na zakupy (bo mam ich z 50, a i tak zapominam). Mógł jedynie być elegancką torebką na łańcuszku. Do takiego wniosku doszłam po prześledzeniu informacji na jego temat, że niby papier, a zachowuje się jak skóra, że niby papier, a się nie targa!, że można prasować, podklejać, zwilżać i prać. Tylko z szyciem trzeba uważać, bo w razie pomyłki, nie ma wybacz - ślady po igle zostają!

  Biorąc pod uwagę wyżej wymienione właściwości, przystąpiłam do działania. Wycięłam prostokąt o wymiarach 62 cm na 27 cm i zeszyłam. Wyprofilowałam owalne denko - szer 13 cm i długości 28 cm, bo taki kształt torebki sobie wymyśliłam. Przyszywanie denka do torebki powinnam pominąć milczeniem, ale wtedy deklaracja, że washable craft paper jest dla wszystkich nie byłaby prawdziwa. Otóż, Moi Drodzy, da się, da się to przyszyć, tylko trzeba uprzednio papier zwilżyć, celem zmiękczenia go. Jednak, dla osób które chcą uzyskać efekt "pudełkowy" vel "kuferkowy" torebki polecam połączenie elementów za pomocą pistoletu na klej. Zaraz na pewno pojawią się głosy, ale jak?, torebka na kleju?! To się kupy nie trzyma! Trzyma się, trzyma. Trzeba tylko wcześniej dolną część boków torebki ponacinać w odstępach jednego centymetra i na głębokość jednego centymetra. Trzeba też nasze denko wzmocnić dodatkową warstwą z np. podkładki plastikowej. Po tym należy przystąpić do łączenia denka z bokami torebki.  Żeby krawędzie dolne torebki prezentowały się estetycznie można przykleić wypustkę w kolorze zbliżonym, idealnym lub kontrastowym. I na to wszystko, dalej za pomocą pistoletu na klej, mocujemy denko maskujące. Spód mamy gotowy.  

  Teraz wnętrze. Zaginamy górną krawędź torebki na głębokość 2 cm. Można zaprasować. Wycinamy dwa paski 1,5 cm na 8 cm, które będą stanowiły uchwyty dla paska lub łańcuszka. Paski podkleiłam na taśmie termicznej i do niej dokleiłam identyczne paski ze skóry naturalnej. Wiadomo, celem zwiększenia wytrzymałości papieru. Następnie paski, złożone na pół, umocowałam w miejscach przyczepu łańcuszka. Potem wycięłam pasek o długości 61 cm i szerokości 4 cm, umocowałam na nim zapięcie magnetyczne, a następnie doszyłam go do prostokąta podszewki (61 x 18 cm). Zszyłam bok. Potem, całą tą konstrukcję doszyłam ściegiem zupełnie prostym 4.0 do zagiętej części górnej torebki. I wszystko myk, do środka... A hola hola, a umocowanie górnej części torebki? Przeszyć po wierzchu? Eeee, jak to będzie wyglądało? Skoro już tak z tym klejem szalałam, to i górę od wewnątrz umocowałam na kleju. Wykazałam się tu sporym refleksem, wszak klej szybko stygnie. Potem jeszcze doszyłam denko z podszewki, a podszewka żakardowa de lux, wspominałam? 

  Czyżbym nadal słyszała głosy: na kleju to się nie będzie trzymało? Będzie, będzie. Zastosowałam dodatkowy trik i zmniejszyłam głębokość podszewki w stosunku do głębokości torebki. Tak, by ciężar noszonych w torebce rzeczy przekładał się głównie na podszewkę, mocowanie górne i uchwyty łańcuszka. No i nie zamierzam tej torebki używać do samoobrony. 

  Żeby jeszcze polepszyć sobie samopoczucie z powodu posiadania takiej torebki, nakleiłam na niej kwiatka. I teraz to wygląda ona jak z wykuta z blachy, jak jakiś metal-art. 

  A miało być miekkie, a nie twarde ;) I miał być tutorial, ale jak zaczęłam działać z washable kraft paper, to o zdjęciach zapomniałam.... 

   

Hurtownia

 Taka sytuacja: uszyłam 18 bluz w rozmiarach 146 i 152 w 4 dni. Można? Można. Trzeba tylko przyjąć pewne wytyczne: nie jem, jak nie jem to nie gotuję, nie sprzątam - nie opłaca się, bo robię bałagan na bieżąco, mogłabym też nie spać, ale to już groziło wypadkiem.

 18 bluz powstało z dzianiny pętelkowej w dwóch kolorach szarym i turkusowym. Wersja męska bluzy była szara z turkusowym wnętrzem kaptura, wersja damska była turkusowa z popielatym kapturem. 4 dni... nooo dobra, 4 dni z małym hakiem. Jeden dzień zajęło wyliczenie potrzebnego metrażu, zakupy materiałowe (udało się nabyć całość w jednym sklepie stacjonarnym) i sporządzenie wykrojów w dwóch rozmiarach na bazie modelu z Ottobre.  Kolejny dzień spędziłam na krojeniu i dopiero po tym zajęłam się szyciem, które wypełniło mi cztery dni. Czyli w sumie sześć dni, w siódmym odpoczywałam. Normalnie jak na taśmie, tylko wszystkie elementy przechodziły przez moje ręce. Potem bluzy trafiły do firmy robiącej nadruki i każda uzyskała odpowiednie imię. 

 W taki sposób grupa dziesięciolatków otrzymała praktyczny prezent, który stał się prezentem godnym pozazdroszczenia. Wiadomo, mamy takie bluzy, jakich nie ma nikt. I nieskromnie powiem, że bluzy są w użyciu stale. Materiał dzielnie znosi pranie, naciąganie, rzucanie w kąt, ścisk w plecaku i zwis na wieszaku. Napis też nie odniósł uszczerbku na swej jakości. 

Kiedy będę duża

  Kiedy będę dużą..., gdy będę dorosła..., gdy będę mamą, to moje dzieci nie będą..., nigdy nie będę..., kiedy.... Deklaracje z lat od 5 do 25.  "Kiedy" nadeszło po cichu. "Gdy" stanęło tuż obok "kiedy".

  I nagle przyłapałam się, że mówię do moich dzieci tak, jak do mnie mówiła Moja Mama. Tak jak Mama szyję dla siebie i dzieci. Tak jak Mama uważam, że najlepszy placek/tort to taki pieczony w domu ze sprawdzonego przepisu. Tak jak Mama, nie ulegam fascynacjom dietetycznym (poza owsianką, która jest rano najważniejsza). Tak jak Mama lubię dobrą książkę. Tak jak Mama wiem lepiej. 

 Dlatego od razu wiedziałam, że jersey Cold Garden z miekkie.com  będzie idealny na sukienkę dla Mojej Mamy. A Mama ceni sobie wygodne sukienki. Sukienka wygodna musi być też kobieca i oryginalna, czyli taka jakiej nie ma nikt i w sklepie takiej  nie znajdziesz. Drugi raz wykorzystałam model 112 B z Burdy 2/2016. Skróciłam rękaw, zmniejszyłam dekolt dodatkowo wykańczając go plisą z dziany w jednolitym szarym kolorze. Tę samą dzianinę zastosowałam w pasku sukienki. Dało to bardzo dobry efekt, jeszcze bardziej podkreślając wzorzystość jersey'u. Dół falbany obrzuciłam na coverlocku. Jeżeli ktoś się zastanawia, czy sukienka z takiej dziany, to dobry pomysł, to spokojnie może się pozbyć wątpliwości. Sukienka z tego jersey'u nie wbija się w miejscach strategicznie narażonych na rozciągnięcie. Serio, serio, testy były, 8 godzin w pracy siedzącej i nic a nic się nie wybiło.

 W ten sposób, dzięki wrodzonym talentom (o skromności nie wspominając) i miękkiej dzianinie uszyłam prezent na Dzień Mamy. Bo jakiż może być lepszy prezent od sukienki? 

 I chociaż okres dziecięcych deklaracji mam już za sobą, to dalej mam nadzieję, że jak będę duża, to będę taka jak Mama. Albo chociaż taką figurę będę miała... 

Handmade w rozmiarze 5XL

Co tu taka cisza? Nie szyje, nie pisze? Blog się pokrył warstewką kurzu, jak nieużywany mebel. 

Aaaa mebel! No właśnie, to wszystko przez mebel. Konkretnie przez sofę, a ogólnie przez inne elementy wyposażenia wnętrz, które można sobie skręcić samemu i nie są wytworem wyobraźni skandynawskich projektantów. Ale SOFA! Słowo "sofa" przez ostatni rok stało się synonimem rzeczy "będących w planie", czy też "zaplanowanych, zaczętych, a nie dokończonych". Sofa, ukryta pod hasłem "chodźmy na miękkie", przez rok tkwiła w zawieszeniu. Niby będzie miała nowy layout, a niby nie. Niby można by ją zacząć odnawiać, ale niby nie ma czasu. Niby jest materiał i gąbki, ale elementy na wymianę jakby nie zamówione... I tak przez rok! 

Aż wreszcie, w tzw. końcu, zebraliśmy się w sobie, mimo zimowej wiosny i braku czasu. Odkopaliśmy pokłady chęci do działania, odkurzyliśmy geny handmade i wzieliśmy się do roboty. Plan, powzięty rok temu, był taki: wyremontować sofę, co to nie jeden mecz przeżyła, najazd nieokiełznanych hord poniżej lat 7 też, nie jedna kawa/zupka/jogutr/siku został/a na niej w postaci plamy, oraz zyskała przez lata dodatkowe wzory, wykonane odręcznie najczęściej pisakiem. Remont był podparty takim argumentem, że teraz to już takich sof nie robią. Sof nie robią, a my przecież sobie poradzimy. W pierwszym przypływie zapału pognałam do sklepu po materiał obiciowy. Zakupiłam 6 metrów szarego w dmuchawce, obliczając, tak pi razy drzwi, że wystarczy. Potem zamówiliśmy gąbki, grubsze, 10 cm, na siedzisko i oparcie, cieńsze, 3 cm, na boki. M dokupił sprzętu w postaci takera na prąd. Materiał rozłożyłam na sofie, żeby dokonać wizualizacji, która strona będzie bardziej pasować. I to był koniec naszej pracy w kwestii renowacji sofy. 

Po prawie roku, znając twierdzenie, że "prowizorki bywają najtrwalsze" i widząc brak woli ze strony M, stwierdziłam, że przecież to nie może być takie trudne! Zamówić kilka desek, co to jest! Dam radę sama! He he he, szkoda, że nie widzieliście miny M. Przerażony moją determinacją i totalną ignorancją dla praw solidności konstrukcji z płyty, stworzył projekt, pomierzył, obliczył, rozrysował... I naprawdę zajęło mu to zdecydowanie więcej czasu niż mnie. Zamówiliśmy potrzebne elementy z płyty. Czas oczekiwania - 3 dni. Czas leżakowania elementów w domu - 4 dni. 

Czas wykonania - 1 dzień. Bo jak się ma wszystko idealnie pomierzone i poprzycinane, to wystarczy tylko poskręcać. Ze starej sofy, która miała poprzecierane obicie oryginalne, wypłowiały materiał z pierwszego obszywania, pękniętą ramę, poluzowane oparcia (od sprawdzania - Mamo, zobacz jaki jestem długi, już na sofie się nie mieszczę!), zostało niewiele. Właściwie zostało dno i elementy wspornikowe. Reszta poszła do wymiany. W pierwszej kolejności nowy wizerunek zyskał front paki sofy. Potem boki - poszerzyliśmy je, obkładając gąbką nowy ich szkielet. Za oparcie służy teraz gruba gąbka w podwójnym zestawieniu. Siedzisko w zasadzie pozostało bez zmian, tylko gąbka nowa. 

Obszywanie elementów sofy, to w zasadzie bułka z masłem, bo jak się ma dobrze wymierzone, to 6 metrów tkaniny obiciowej wystarcza co do centymetra. Gorzej z zakładaniem ich na przykład na oparcia: gąbka stawia opór, materiał stawia opór, dechy stawiają opór. Ale jak się człowiek zaweźmie... to da radę! I takerem pach, pach, pach

I w 1 dzień można sobie odnowić sofę. Można przy tym zrobić sobie bałagan nieprzeciętny (chyba już nigdy w życiu nie powiem nieletnim, że mają bajzel, bo jak mają, to mają to z pewnością w genach, po mamusi). Można 1 dzień nie jeść, albo byle co. Można jeszcze uszyć poduchy, ale to dnia następnego, zaraz po dokupieniu materiału. Można potem siedzieć wieczorem na podłodze , na wprost sofy i podziwiać...

Jak to dobrze, że jednak to M mierzył te deski... tak wszystko równo wyszło...

Rubinowy płaszcz.

  Wstrzeliłam się wprost idealnie. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że 20 stopni na plusie w kwietniu, to taki blef. W związku z tym spodziewałam się nie najlepszej pogody na święta. Moje przypuszczenia sprawdziły się w 150%,  (byłoby 200%, ale śnieg nie padał). Skoro pozwoliłam sobie na tak złe prognozy pogodowe, postanowiłam się zabezpieczyć. A wiecie jak ja nie lubię ubierać się elegancko, a na to zakładać grubą kurtkę? A nie wiecie? A to już wiecie! No, nie lubię. I tak sobie pomyślałam, zaraz po tym jak wysnułam te fatalne przypuszczenia, co do pogody, że są takie tkaniny, które świetnie chronią od: zimna, wiatru, deszczu, ostatecznie od słońca, a nie są grube i nie trzeba do nich ocieplanej podszewki. I nie trzeba się pod nie ubierać na cebulę. I nie trzeba też na nie zakładać warstw dodatkowych wierzchnich.

Ta tkanina to softshell. Ha! Taka wizja: temperatura w okolicy zera, a ja w rozkloszowanym płaszczu z softshellu, w kolorze czerwonym.... Rozmarzyłam się. Co? Z softshellu takich płaszczy się nie szyje? Tylko sportowe kurtki krótkie i długie. Jak nie szyje? Ależ szyje! Prosto w ręce, a raczej w oczy, wpadł mi softshell o kolorze "rubinowa czerwień". Idealny. Jeden minus - był w sklepie internetowym. A wiecie, że wszystkie tkaniny kupuję w stacjonarnych sklepach? Wiecie! OMG! Lubię łazić, dotykać, a tu co? Muszę wierzyć na słowo miekkie.com ! "Softshell - rubinowa czerwień. Świetnie nadaje się na kurtki, płaszczyki, odzież sportową i funkcyjną. Wysokie parametry użytkowe wodoodporność 20 000mm, oddychalność 10 000g. Oznacza to, że tkanina jest wytrzymała na ulewny deszcz i mokry śnieg. Bardzo miękka i plastyczna, od spodu wykończona polarem".

Przekonała mnie ta odporność na ulewny deszcz i mokry śnieg, coś czułam, że tak będzie... i cena. Zaordynowałam 3 metry softshellu. Do tego dzianinę jersey rubinowy, a jak! Czekałam jak na szpilkach. Pierwsze zamówienie tkanin online! To były emocje! Co będzie w środku?! Czy kolor będzie się zgadzał z kolorem na stronie?! Czy, czy, czy?... "Czy?" mnożyły się jak u trzylatka.

I wreszcie są! Wielkie otwarcie! A tam, na samym wierzchu moich tkanin w rubinowym odcieniu czerwieni, urocza naklejka z jeszcze bardziej uroczym tekstem: "Queen of sewing"! Korona samoistnie pojawiła mi się na głowie... Pomyślałam sobie: Och WY! miekkie.com ! I zabrałam się za wyjmowanie tkanin. Rodzina przez resztę wieczoru wysłuchiwała mych "królewskich" zachwytów, że jaki kolor, przepiękny - rubinowy! Jaki super softshell - rubinowy - miękki. Jaki jersey - rubinowy! - idealnie komponujący się z softshellem! Potem, po królewsku, oddaliłam się w celu wykonania wykroju. 

Wybrałam model 121 z Burdy 1/2007, gdyż spodobał mi się kołnierz, rękawy i szerokie wiązanie. Mając już do czynienia z tym wykrojem, wiedziałam, że trzeba poszerzyć rękawy, bo jakieś takie wąziutkie. Ponieważ oryginalny wykrój nie zakłada cięć francuskich, a takie miał posiadać mój rubinowy płaszcz rozkloszowany, postanowiłam takowe wprowadzić (dekret królewski nr 7538/7). "Drobne" modyfikacje zostały ukazane na zdjęciach roboczych. Czyli z przodu została odcięta część z zaszewką i w to miejsce odpowiednio dopasowana część boczna. Straciłam przez to możliwość oryginalnego umocowania wiązania i umiejscowienia kieszeni, ale coś za coś. Zyskałam cięcia francuskie, długość i rozkloszowanie. Kieszenie zostały wpuszczone w szew boczny. Ze względu na charakter tkaniny, nie podkleiłam odszycia przodu flizeliną. Dwie warstwy przestębnowanego softshellu świetnie trzymają ramę kołnierza. Zamiast klasycznego zapięcia na guziki, zastosowałam ozdobne, ażurowe zatrzaski w kolorze "rubinowej czerwieni".  Całość, od pasa, została wydłużona do 63 cm, bez zapasu na podwinięcie.

Jak się szyło? Bardzo fajnie. Tkanina współpracowała z maszyną, maszyna nie stawiała oporów, ja w dalszym ciągu wyrażałam królewski zachwyt. Wnętrze wykończyłam na coverlocku, ale uważam, że sprzęt ten absolutnie nie jest wymagany przy szyciu z softshellu, gdyż tkanina się nie strzępi! Duuuży plus! Dobrze jest natomiast przestębnować szwy. Za to uważam, że worki kieszenie w takim płaszczu absolutnie należy wykonać z milutkiego jerseyu. Potem wyjaśnię dlaczego. Miałam jeszcze pomysł, aby dół płaszcza podwinąć na taśmie krynolinowej, by zyskał na objętości, ale... Po pierwsze: taśmę krynolinową miałam, ale za szeroką. Po drugie: w piątek przed świętami o zakupach online z dostawą "na już", mogłam tylko pomarzyć. Ale bez taśmy i tak wygląda dobrze. Taki płaszcz z softshellu, to ma jeszcze jedną, bardzo istotną zaletę: nie wymaga podszewki! W związku z tą, jakże istotną kwestią, ilość kropek trudności szycia, z pięciu zmniejsza się do dwóch! Tadaaaaammm!!! 

Tyle teorii, teraz praktyka. Faktycznie pogoda była paskudna. Poza śniegiem, było wszystko: wiało, lało, zacinało, od czasu do czasu przyświecało słoneczko. Sesja? O w życiu! Ale w takim płaszczu? Wymarzona pogoda. Płaszcz założyłam na sukienkę Epizod nr 35, czyli z gatunku, co to ani ziębi, ani grzeje. Gdy wyjeżdżałam z domu (w płaszczu było mi za ciepło) jeszcze było jako tako, a potem tylko gorzej. Gorzej było dookoła mnie. Jednak: nie przewiało mnie, nie przemokłam, nie musiałam mieć siedmiu warstw pod spodem. Ja miałam płaszcz z softshellu w kolorze rubinowej czerwieni, rozkloszowany, elegancki, a jednak zapewniający ochronę przed zimnem, wiatrem, deszczem i śniegiem. I nawet jak ręce do kieszeni schowałam, to nie trafiłam na zimny splot podszewki poliestrowej, tylko na milutki, miękki jersey, którym wykończyłam worki kieszeniowe.

"Queen of sewing"... ech miekkie.com