Smutek spełnionych marzeń.

“…Kolejny raz stała przed regałem z tkaninami. Jej ręka błądziła po grzbietach belek, niczym pośród kłosów zbóż w sierpniowy, rozgrzany słońcem dzień. Palce były przedłużeniem zmysłu wzroku. Dotyk kolejnej tkaniny wysyłał do mózgu fale impulsów, które zamieniały się w obrazy: musztardowe spodnie, zielony golf, żakiet w kwiaty, mała czarna, biała bluzka…

Przez chwilę jej sercem targnęły uczucia sprzed lat… Za szybą wystawy w Pewexie leżały lalki Barbie. Każda była szczytem jej marzeń. Do każdej z nich wyrywało się jej dziecięce serce…

Teraz podobne doznania kierowała w stronę tkanin. Jednak tkaniny były w zasięgu jej realnych możliwości. Kolor/deseń - dotyk - obraz - model - Burda - szycie. Taki był schemat. Tak to działało. Tak rodziły się w jej głowie marzenia.

Palce dobiegły do dzianiny o szmaragdowym odcieniu zieleni. Żorżetowa faktura, kolor… Intuicyjnie już wiedziała, już wysuwał się w jej głowie plik z napisem Burda 8/2017, model 124.

Zawsze chciała mieć taką sukienkę. Zawsze, czyli od momentu wzięcia do ręki magazynu. Model był przeznaczony co prawda dla pań plus size, ale to przecież niczemu nie przeszkadza, można pomniejszyć wykrój, można zjeść jedno ciastko więcej…

Westchnęła. Kolejna sukienka do uszycia. Który to już raz? Przestała liczyć. Wyciągając belkę z dzianiną pomyślała, że jakiś skandynawski pisarz mógłby na jej przykładzie napisać kryminał pt.: “Dziewczyna, która nie kupowała gotowych ubrań”, albo “ O kobiecie. która wszystko szyła”. Uśmiechnęła się. Nie umiała się od tego uwolnić. Szycie było jak tlen.

Szybko zakupiła 1,70 m dzianiny i 0.5 m podszewki elastycznej. Szybko opuściła sklep. Raz: gdyż gnała ją wizja nowej sukienki, dwa: obawa, że każda minuta dłużej naraża ją i jej budżet na zakup kolejnych tkanin. Za drzwiami sklepu zimny powiew listopadowego wiatru zmusił ją do powrotu do rzeczywistości. Jesień. Nasunęła na głowę kaptur kurtki. Energicznie ruszyła w kierunku domu. Mimo pogody, doceniała obecność innych przechodniów. Za chwilę znajdzie się w swojej pracowni. Będzie sama. “Szycie jest trochę jak zakon - pomyślała - wchodzisz i jesteś sama wobec ogromu wykrojów, możliwości, technik, tkanin”.

Za drzwiami pracowni przywitał ją spokój. Włączyła oświetlenie i radio. Musnęła dłonią maszyny do szycia, jakby się z nimi witała, po czym na blacie stołu rozłożyła arkusz z wykrojami. Nie musiała go długo szukać. Wszak wiedziała, że to Burda 8/2017….

Potem działała jak na autopilocie. Mrowienie w palcach, szybszy rytm serca, wyrzut endorfin, radość - szyciowe emocje. Zrobiła wykrój. Dzianinę poddała działaniu żelazka z ustawieniem na maksymalną parę. Mimo, że to była dzianina, wolała nie ryzykować. Miała już w swej szyciowej historii do czynienia z dzianinami, które na kwadracie 10x10 cm potrafiły się skurczyć o 2 cm z każdej strony. Następnie krojenie. Rozmiar 44 powinien być o jeden za duży. Jednak podobała się jej wizją sukienki z luźną górą. Nie chciała pomniejszać tego elementu. Przy krojeniu korekcie poddała wykrój dołu sukienki. Resztę się dopasuje, wyrzeźbi, jak mawiała.

Zszywanie. W takich chwilach samotność w pracowni była wręcz wymagana. Pracochłonna plisa dekoltu nie sprzyjała konwersacjom. Karkołomna kieszeń, która, gdy nie zaznaczyło się stycznych na wykroju, a których przez to nie przeniosło się na elementy z dzianiny, podnosiła ciśnienie i przerywała ciszę, wywołując jej komentarze w stronę lustra. Pozostałe elementy były czystą formalnością: obszycie wycięć odsłaniających ramiona, doszycie paska do góry, zeszycie dołu, doszycie dołu do paska.

Przymiarka. “Jetem swoją własną klientką - powiedziała półgłosem - najlepszą klientką”. Odbicie w lustrze jednak nie wyglądało na zadowolone. I faktycznie, góra sukienki była luźna, tak jak zakładała, ale miała za szerokie rękawy. No i w pasie też była za szeroka. Powinna była się wcześniej pomierzyć, mając zamiar kombinować z wykrojami. Cóż, bez prucia nie ma szycia. Skalpel poszedł w ruch. Wprowadziła poprawki: odpruła górę sukienki od paska, pogłębiła zakładki przodu, pogłębiła zaszewki na plecach sukienki, zwęziła rękawy do wysokości łokcia, następnie pogłębiła tylne zaszewki spódnicy, zwęziła jej boki oraz pasek. Zszyła wszystko razem jeszcze raz. Kolejna przymiarka. Odbicie w lustrze wyrażało aprobatę. Zaznaczyła długość sukienki. Doszyła elastyczną podszewkę, podwinęła, przeprasowała. I już.

Założyła sukienkę. Przez chwilę podziwiała odbicie w lustrze, doceniając pomysł na kieszenie.Podobała się jej plisa dekoltu i wycięcia na ramionach. Mrowienie w palcach ustało. Poziom endorfin opadał, ekscytacja z procesu twórczego mijała. Pomału ogarniał ją smutek. Smutek spełnionych marzeń. Bo ta nowa rzecz, nowa sukienka, to było marzenie. Coś, co przez długie tygodnie mieszkało w sferze jej myśli, stając się potrzebą. Potrzebą posiadania właśnie tej sukienki. Realizacja planu, szycie, było drogą do celu. Na końcu jednak okazywało się, że nowa uszyta rzecz nie wypełnia w całości miejsca pragnień szyciowych…

Wobec świadomości własnych możliwości oraz ilości tkanin, zawsze, nawet w przypadku, gdy już myślała, że ta uszyta rzecz, to jest ta wymarzona, zawsze pojawiało się kolejne pragnienie uszycia ,uszycia czegoś nowego…”

Lampas na dodatek.

Wyspałam się na szpilce! To musi być jakiś znak. Najbardziej prawdopodobna jest teza, że posiadając miękkie serce, mam twardą część do siedzenia. Hymmm, to chyba jest związane z tym, że dużo siedzę przy maszynie. A wiadomo, części ciała ćwiczone nabierają innej elastyczności, kształtu…

Zatem: wyspałam się na szpilce i w ogóle tego nie poczułam. Dopiero rano, ścieląc łóżko patrzę, a tam w tzw. ulubionym dołeczku, szpilka! Z zieloną główką szklaną! Mąż nie zgłasza żadnych dolegliwości… czyli trzymał się na bezpieczną odległość w nocy…

W ogóle, pierwszą rzeczą po przebudzeniu, jaką zobaczyłam, była moja nowa sukienka. Zawsze nowe uszyte rzeczy zostawiam przez jakiś czas na wierzchu, aby się napawać ich widokiem. “Sprawdzam”, jak będą wyglądały przerzucone przez poręcz krzesła, albo na tzw.: “kupce-tygodniówce”, albo wiszące na drzwiach pokoju, albo na drzwiach szafy… Przyznacie, że ubranie, szczególnie nowo uszyte, nijak się prezentuje, gdy jest schowane grzecznie do szafy.

Kontynuując: moja nowa sukienka wisiała sobie na drzwiach szafy, vis a vis łóżka, na którym to ja, niczego nieświadoma, leżałam na szpilce. Sukienkę uszyłam z dzianiny trochę sweterkowej, mięsistej, zakupionej w moim ulubionym sklepie stacjonarnym. Wykrój na nią pochodzi z Burdy 1/2019 model 111.

Z początku, czyli jak tylko potrzeba tej sukienki zrodziła się w mojej szyciowej części mózgu, myślałam: świetnie, mam dzianinkę w fioletach, to sobie machnę taką kiecuchnę codzienną. I wymyśliłam nawet, kopiując wykrój na celofan, że sobie go zmodyfikuję, czyli odetnę boczki od tylnej części wykroju. Te boczki oraz rękawy planowałam uszyć z dzianiny o innym deseniu, a przód i tył z innego, ale tego samego typu. I do momentu wyjęcia materiału z szafy, byłam święcie przekonana, że mam go dwa razy po 120 cm. A tu niespodzianka: jednego mam 120 cm, a drugiego 60 cm. Cóż robić, z boczków wyszły nici. Wykroiłam tylko rękawy i odszycie stójki, a tył i przód, bez modyfikacji z drugiego. Kieszonki wszyłam, ale trochę zawiedziona się czułam, tym, że moja wizja nie została zrealizowana do końca. Chcąc coś jednak dodać od siebie, naszyłam lampas, nadając tym samym sportowy charakter sukience. Mam więc “pierwszą sukienkę z lampasem” .

Bardzo mi się podobała, jak tak wisiała na wieszaku na drzwiach szafy. Fiolet ładnie współgrał z bielą szafy, odbijającą poranne promienie słońca, a czerwień lampasa zyskiwała dodatkową ostrość.

A szpilka… ona się musiała jakoś zaplątać w te ubrania nowo uszyte, które najpierw zalegały na łóżku… Ale muszę przyznać, że twarda jestem…

Pozdrawiam

Jola

Kopertowa sukienka na jesień.

Są takie modele, które nie wychodzą z mody i takie modele, które na długo zapadają w pamięć. I takie modele, które są niemal objawieniem i domagają się natychmiastowej realizacji. Tak właśnie było w przypadku tego projektu.

Sukienka kopertowa w paski objawiła mi się w trakcie oglądania jednego z wielu talent show. Od razu wiedziałam z czego powstanie: scuba drukowana w paski, a paski w kolorach i o różnych szerokościach. Nad modelem zastanawiałam się chwilkę… Ottobre czy Burda, Burda czy Ottobre… I wtedy pojawiło się “Kocham Szycie”, nowy magazyn dla szyjących, z wykrojami, opisami, inspiracjami. W nim odnalazłam, idealnie pasującą do moich objawionych pasków, kopertową sukienkę. Model 108 odrysowałam bez problemów z arkusza wykrojów, który jest bardzo czytelny. Opisu technicznego nie przeczytałam, zgodnie ze zwyczajem. Kroiłam model w rozmiarze 42 i poza zmianą szerokości i długości rękawa nie wprowadziłam żadnych zmian.

W modelu tym kopertowa jest tylko góra sukienki, dół natomiast jest rozkloszowany. Było trochę zabawy z dopasowaniem pasków tak, by linia dzieląca część pomarańczową od zielonej wypadała na środku przodu. Ale co się nie da, co się nie da, jak się da i voila! Zszywanie,jak zwykle, przebiegło bez problemów, bo spasowanie pasków w talii nie było trudne. Problemy stworzyłam sobie sama: pierwsza przymiarka i … coś ta zaszewka piersiowa za nisko mi się wydawała… Jak sobie poprawiłam, to znowu wyszła ciut za wysoko… Jak chciałam ją ponownie skorygować, to się okazało, że zostają ślady po szwie na wzorze… i zostało jak jest… Się naciągnie… Do sukienki doszyłam pasek zapinany na dwie zatrzaski. Zaszyłam też odcinek łączenia się kopertowego przodu, gdyż koperta robiła się zbyt otwarta…

Poza tym wzór, układ pasków, no sama jestem zachwycona, że tak wyszło. Do tego jesienne kolory idealnie wpisują się w panującą aurę.

Pozdrawiam.

Jola

Jagodowa

   Prowadzenie bloga zobowiązuje. Od czasu do czasu należy szokować. Od czasu do czasu należy dobrać kolor włosów do sukienki... 

Czyżby reszta tekstu w tym momencie była już nieistotna? A chciałam jeszcze napisać, że sukienka to model 110 z Burdy 6/2017  . Materiał to illusion, z którego już szyłam, ze sporą dawką elastanu.  Szyło się dobrze, bez komplikacji. Nawet odszycie dekoltu zachowuje się jak należy, chociaż można byłoby je podejrzewać o niecne wyzieranie spod sukienki. Sukienkę zwęziłam po boczkach, z tyłu zrobiłam zaszewki.  Po analizie zdjęć uważam, że gdybym lubiła przeróbki, to mogłabym ją bardziej dopasować.  Dół sukienki podkleiłam na taśmie termicznej... Hymmm, czyżby granatowe sukienki były na szczycie mojej listy ulubionych? 

 

 Sukienka : Burda 6/2017, model 110

Materiał : illusion, 2 metry

Stylizacja fryzury i kolor Studio AFAN

Miejsce zdjęć dzięki uprzejmości PUB Śródmieście

Rozmiary lata.

Podobno posty za długie piszę. 

To będzie krótko.

 Zawsze myślałam, że mam mały biust. No wiadomo, widzieliście kiedyś kobietę zadowoloną ze swego wyglądu w 100%? Ja nie. Mimo całego pozytywnego nastawienia, wrodzonego optymizmu, nabytych różowych okularów i okresowego pesymizmu, nie postrzegałam swojego fizis za ideał. Żeby nie było, nie postrzegam w dalszym ciągu, mimo...

  Mimo wizyty u brafiterki. I nie był to pierwszy lepszy sklep z bielizną i z panią, która WIE LEPIEJ! Była miła pani i stwierdzenie: "Mam nadzieję, że się Pani nie spieszy...". Było mierzenie, bo wiadomo mój centymetr (!) może kłamać. Było pytanie o rodzaj pracy, o aktywność fizyczną. I było dobieranie. Bo nie szycie! Szyć to będę ja, te biustonosze, jak tylko dotrę na mój wymarzony kurs brafiterski do Stolicy. I był efekt WOW i że ja całe życie źle się nosiłam no i WOW...

 Po tym wszystkim muszę sobie poszyć nowe sukienki, bo po zmianie w niektórych, z tych co mam, nie mogę wziąć głębokiego wdechu. Materiał stawia opór, ale takie zmiany to ja akceptuję.

 Przed Państwem ja w nowej sukience. Model 123, Burda 4/2017 , rozmiar 44, wiadomo - na większych rozmiarach lepiej widać model. Zmiany: skróciłam szelki,  góra przód dopasowała się do rozmiaru, góra tył została zwężony i skrócony dół pleców o ok. 3 cm, ale mogłam bardziej. Materiał: punto milano, zakupione w sklepie stacjonarnym. Reszta idealnie ;) 

 

 

  

  

Kiedy będę duża

  Kiedy będę dużą..., gdy będę dorosła..., gdy będę mamą, to moje dzieci nie będą..., nigdy nie będę..., kiedy.... Deklaracje z lat od 5 do 25.  "Kiedy" nadeszło po cichu. "Gdy" stanęło tuż obok "kiedy".

  I nagle przyłapałam się, że mówię do moich dzieci tak, jak do mnie mówiła Moja Mama. Tak jak Mama szyję dla siebie i dzieci. Tak jak Mama uważam, że najlepszy placek/tort to taki pieczony w domu ze sprawdzonego przepisu. Tak jak Mama, nie ulegam fascynacjom dietetycznym (poza owsianką, która jest rano najważniejsza). Tak jak Mama lubię dobrą książkę. Tak jak Mama wiem lepiej. 

 Dlatego od razu wiedziałam, że jersey Cold Garden z miekkie.com  będzie idealny na sukienkę dla Mojej Mamy. A Mama ceni sobie wygodne sukienki. Sukienka wygodna musi być też kobieca i oryginalna, czyli taka jakiej nie ma nikt i w sklepie takiej  nie znajdziesz. Drugi raz wykorzystałam model 112 B z Burdy 2/2016. Skróciłam rękaw, zmniejszyłam dekolt dodatkowo wykańczając go plisą z dziany w jednolitym szarym kolorze. Tę samą dzianinę zastosowałam w pasku sukienki. Dało to bardzo dobry efekt, jeszcze bardziej podkreślając wzorzystość jersey'u. Dół falbany obrzuciłam na coverlocku. Jeżeli ktoś się zastanawia, czy sukienka z takiej dziany, to dobry pomysł, to spokojnie może się pozbyć wątpliwości. Sukienka z tego jersey'u nie wbija się w miejscach strategicznie narażonych na rozciągnięcie. Serio, serio, testy były, 8 godzin w pracy siedzącej i nic a nic się nie wybiło.

 W ten sposób, dzięki wrodzonym talentom (o skromności nie wspominając) i miękkiej dzianinie uszyłam prezent na Dzień Mamy. Bo jakiż może być lepszy prezent od sukienki? 

 I chociaż okres dziecięcych deklaracji mam już za sobą, to dalej mam nadzieję, że jak będę duża, to będę taka jak Mama. Albo chociaż taką figurę będę miała...