Ech, szycie...

Myślałam, że już nie potrafię…, że zapomniałam…, że wypadłam z obiegu… Że teraz to tylko planowanie, wertowanie, gdybanie, długie rozmyślania z kawą w ręku. Potem realizacja pierwszego etapu i znowu czekanie. Czekanie i odkładanie na potem, na kiedyś, na może…

Ale nie, ale nie! Z naturą nie wygrasz! Co się wdrukowało w geny u zarania pasji, to zostaje już na zawsze. Może czasem przysłoni ją jakiś cień mgły, może czasem oddali nas od niej podmuch rzeczywistości. Jednak, koniec końców, natura szyciowa i tak znajdzie drogę, by wydobyć się na światło dzienne, by na nowo rozbudzić zawziętość szyciową… I już krew w żyłach zaczyna szybciej krążyć, budzi się całe ciało, w koniuszkach palców czuć mrowienie. Dłonie mkną do nożyczek, jak namagnesowane. Już tkanina zdekatyzowana, rozłożona na stole, koperty z wykrojami opadają na podłogę, jak jesienne liście, w podmuchu nagłych poszukiwań tego właściwego modelu, który przecież gdzieś jest…

Skąd to się bierze? Wszystko jest w głowie. A w głowie mieści się znacznie więcej ubrań niż w szafie… A skoro nie ma w szafie, to znaczy, że trzeba uszyć. I to uszyć natychmiast, bo… nie ma w czym iść na zebranie…. ;)

I tak oto, jak w czasach, gdy szyłam tylko dla siebie, powstała sukienka kopertowa z kwiecistej wiskozy. Sukienka, która na nowo dała mi radość szycia i rozbudziła zawziętość szyciową. “Nie mam w czym iść” stało się zalążkiem działania. Wykrój był, materiał był, a czasu było tak mało, jak tylko czasu może być mało. I wtedy okazało się, że 2 metry materiału na sukienkę w rozmiarze 42, kopertową i z falbaną, może być niewystarczające… Co się nakombinowałam! Odbyłam prawdziwą akrobatykę szyciową, był pilates i akupunktura szpilkami, medytacje i wspomagacze w postaci ciastka i kawy. A i tak brakło przysłowiowych 10 cm na pasek.

Skorzystałam z modelu z “Kocham Szycie” 7/2019 i może nie byłoby tej całej kombinacji, gdybym… Gdybym na skutek nagłych objawień nie zobaczyła w myślach tejże sukienki z długim rękawem, albo prawie długim, bo jesień nadchodzi. Do tego przedłużyłam falbany i na pasek zostały liche skrawki, takie co to może dla Barbi na sukienkę by wystarczyły. Zawzięłam się i jednak wycięłam pasek i to w takiej długości, jak magazyn sugerował. Co prawda nie razy 2 każdą część, a razy dwa w sumie ( a każda część została zszyta z 4 mniejszych…) i brakującą część docięłam z czarnego rypsu. Dzięki temu wiązanie w zalewie łączkowego deseniu stało się widoczne.

Przyznaję całkiem uczciwie, że to jest MOJA SUKIENKA na sezon jesienny i będę ją nosiła, kiedy tylko się da. Model jest bardzo udany, a skoro tak na szczerość mnie wzięło, to dodam, że nie szyłam go pierwszy raz… Na pierwszym modelu, który szyłam również dla siebie, sprawdziło się porzekadło, że człowiek uczy się całe życie i niestety wciąż na własnych błędach. Jednak dzięki temu doświadczeniu wzbogaciłam się w wiedzę o technice szycia dekoltów kopertowych i teraz, teraz już mnie nie zaskakują, o czym wkrótce…

Podsumowując: radość szycia ciągle jest we mnie :)

PS.: A fason sukienki zagubił się w deseniu ;)

Pozdrawiam

Jola

Projekt bomberka.

Szycie dla Moich Chłopaków zwykle wygląda tak: Młodszy Nieletni zwykle chce to, co noszą sportowe gwiazdy - tak, tak, dokładnie, kamelowy płaszcz Krychowiaka jest na liście. Mąż zwykle zgłasza zapotrzebowanie: - Jeansy mi się kończą! Natomiast Starszy Nieletni…

Pisałam w poprzednim poście, że w zasadzie nie ma z nim problemu, w kwestiach odzieżowych, ma się rozumieć… Generalnie zakłada, co ma - czyli to, co mu uszyję lub to, co mu wpadnie w ręce. Wszystko zależy od stopnia zaangażowania w projekt. Przerabialiśmy już maszynki do mieszania kawy, czołgi niemieckie, szwedzkie - wszystko sterowane, pompy wodne na częściach hydraulicznych i akwarystycznych, a ostatni projekt to dźwig - prace trwają. Zatem jestem obeznana z silnikami, siłownikami, przekładniami, resorami, panelami maskującymi, zębatkami… Większość z Lego, ale nie z zestawów - wszystko według własnego projektu. I jest w tym konsekwentny aż do bólu.

Pewnego pięknego dnia, rok temu, Starszy zaskoczył mnie całkowicie. Otóż, wpadł do mnie do pracowni, już od drzwi zalewając mnie rzeką słów. “Co w szkole?” - było jak źdźbło rzucone w nurt, gdy nagle padło pytanie: “ - Czyja to kurtka?. - Taty - odpowiedziałam. - E, on w takiej nie będzie chodził - Starszy zdjął bomberkę z manekina, przymierzył i stwierdził: - Ja w niej lepiej wyglądam!”

Faktycznie tak było. Kurtka bomberka, ze trzy numery za duża, nonszalancko zwisała na chudościach mego Starszego Nieletniego. Do tego nie sprawiała zupełnie wrażenia za dużej, a i kolorystycznie okazała się być dobrze dobrana.

W tamtym czasie właśnie, powodowana jednym z moich napadów szyciowych, chciałam Mężowi uszyć bomberkę. I uszyłam, nawet przymierzył, ale nie zdążył jej już ponosić. Starszy zagarnął jak swoją. Byłam zaskoczona! Pierwszy raz wyraził dobrowolną chęć posiadania jakiejś części ubioru. No cud! To nie było: “ No ok, może być…”, tylko normalna chęć posiadania ciucha! Ha! Radość ma trwa do dziś, ile razy widzę go w tejże bomberce. Jednak nie łudźcie się, był to jednorazowy wybryk. Powrót do przekładni, ciągów Fibonacciego i zadań z zestawu dr Pompe nastąpił szybko…

A bomberka…, bomberka powstała na bazie modelu z Ottobre - wiadomo, jeśli chodzi o modę męską, Ottobre jest na 5+. Materiał wierzchni, to pikowana tkanina, w składzie swym zapewne z przewagą poliestru. Od środka odszyta jest podszewką elastyczną, lekką , miękko się układającą. Ściągacze zdobyłam rzutem na taśmę - ostatnie kawałki - w moim ulubionym sklepie stacjonarnym.

Cóż więcej mogę napisać o procesie twórczym: wykroiłam, zeszyłam, wykończyłam. Wiecie, jak to jest, gdy nachodzi nas szyciowa wena: robota pali się w rękach…

Najważniejsze, że jest noszona.

Zanim wyrośnie.

Właściwie powinnam zatytułować ten post słowami “Co z niego wyrośnie?”, jednak omówienie metod czytania ze szklanej kuli pozostawiam sobie na inny moment. Teraz chcę się skupić na tym, w co ubrać nastolatka, czyli “O Boże, muszę w tym iść…???”

Są takie momenty w życiu, że trzeba się dobrze ubrać i zaczynamy się do tego przyzwyczajać już od małego. Wiadomo, na samym początku wybiera za nas Mama. Efekty oceniamy po latach na podstawie zdjęć: - O boszszsz, co Ty masz na sobie?! :D. A potem się zaczyna: budowanie własnego stylu, bunty odzieżowe i inne, podążanie za modą, albo za koleżanką, która ma świetny gust… Cały czas dążąc do tego, by się “dobrze ubrać”, ale niekoniecznie tak, jak wszyscy.

I gdy już się odnajdziesz w świecie mody, stylu i gustu, i gdy już wiesz, co znaczy “odpowiedni strój do danej sytuacji”, nagle okazuje się, że jesteś rodzicem nastolatka i wszystko, co wiesz na temat upodobań modowych, to jakiś archaizm. Nastolatek wie swoje. Współczesny nastolatek zdaje się nawet wiedzieć więcej, jednak bywa, że wie więcej, ale niekoniecznie na temat mody okolicznościowej.

Ostatnia inwentaryzacja wykazała, że mam na stanie dwóch nastolatków. O ile młodszy, wzorem swoich piłkarskich idoli, lubi się ubrać, o tyle Starszy… Starszy jest naukowcem i uwierzcie mi, naprawdę wszystko mu jedno, w co się wciśnie. Gdy głowę ma zaprzątniętą jakimś projektem, zakłada na siebie to, co mu wpadnie w ręce! Bywa, że trafi na podkoszulek Młodszego - różnica wzrostu ponad 20 cm. Wtedy patrzę na tę długą, chudą postać i pytam: - Nie za ciasna, nie krótka?. - No chyba trochę wyrosłem… - pada odpowiedź

Zaletą posiadania nastolatka “z rozszerzeniem nauka” jest to, że można go ubrać na elegancko i tylko czasami marudzi: “o boszszsz, znowu…!?” . Ponieważ mój Starszy nastolatek jest bardzo wysoki (194 cm!) i bardzo szczupły zrezygnowałam w próby ubrania go w garnitur. Sklepy w swej ofercie mają tylko czarne modele, a szycie marynarki przy takich niedoborach mięśniowych (na razie;)) zupełnie mi się nie uśmiecha.

W związku z tym znalazłam złoty środek: uszyłam kamizelkę! Kamizelka stała się elementem, który świetnie spełnia się w sytuacjach, gdy trzeba się “dobrze ubrać”. Z jednej strony jest elegancka, z drugiej strony niezbyt formalna z odrobiną luzu, który tak ceni sobie młodzież. Do kamizelki idealnie pasuje mucha, kolejny element z modowego topu mody męskiej.

Tym oto sposobem, szyjąc kamizelkę, muchę i spodnie, ubrałam nastolatka, nie wbijając go w ramy marynarki, stroju jakże dziwnego i nieprzyjaznego dla tego wieku.. Może dzięki temu w przyszłości nie będzie miał awersji do garniturów? Kto wie…?

Kamizelkę uszyłam na podstawie wykroju z Burdy 9/2017, model 128 , odpowiednio przedłużony i wytaliowany, a także przećwiczony wcześniej na Mężu https://www.burda.pl/stylizacja/stylowa-kamizelka-meska. Wykrój na spodnie pochodzi z Ottobre, gdzie są najlepsze wykroje dla długich i cienkich w każdym wieku. Mucha natomiast, to efekt prób i błędów mnie samej, czyli 100% mojej inwencji twórczej.

Oto efekt końcowy w całej swej długości ;)

Pozdrawiam.

Jola

Smutek spełnionych marzeń.

“…Kolejny raz stała przed regałem z tkaninami. Jej ręka błądziła po grzbietach belek, niczym pośród kłosów zbóż w sierpniowy, rozgrzany słońcem dzień. Palce były przedłużeniem zmysłu wzroku. Dotyk kolejnej tkaniny wysyłał do mózgu fale impulsów, które zamieniały się w obrazy: musztardowe spodnie, zielony golf, żakiet w kwiaty, mała czarna, biała bluzka…

Przez chwilę jej sercem targnęły uczucia sprzed lat… Za szybą wystawy w Pewexie leżały lalki Barbie. Każda była szczytem jej marzeń. Do każdej z nich wyrywało się jej dziecięce serce…

Teraz podobne doznania kierowała w stronę tkanin. Jednak tkaniny były w zasięgu jej realnych możliwości. Kolor/deseń - dotyk - obraz - model - Burda - szycie. Taki był schemat. Tak to działało. Tak rodziły się w jej głowie marzenia.

Palce dobiegły do dzianiny o szmaragdowym odcieniu zieleni. Żorżetowa faktura, kolor… Intuicyjnie już wiedziała, już wysuwał się w jej głowie plik z napisem Burda 8/2017, model 124.

Zawsze chciała mieć taką sukienkę. Zawsze, czyli od momentu wzięcia do ręki magazynu. Model był przeznaczony co prawda dla pań plus size, ale to przecież niczemu nie przeszkadza, można pomniejszyć wykrój, można zjeść jedno ciastko więcej…

Westchnęła. Kolejna sukienka do uszycia. Który to już raz? Przestała liczyć. Wyciągając belkę z dzianiną pomyślała, że jakiś skandynawski pisarz mógłby na jej przykładzie napisać kryminał pt.: “Dziewczyna, która nie kupowała gotowych ubrań”, albo “ O kobiecie. która wszystko szyła”. Uśmiechnęła się. Nie umiała się od tego uwolnić. Szycie było jak tlen.

Szybko zakupiła 1,70 m dzianiny i 0.5 m podszewki elastycznej. Szybko opuściła sklep. Raz: gdyż gnała ją wizja nowej sukienki, dwa: obawa, że każda minuta dłużej naraża ją i jej budżet na zakup kolejnych tkanin. Za drzwiami sklepu zimny powiew listopadowego wiatru zmusił ją do powrotu do rzeczywistości. Jesień. Nasunęła na głowę kaptur kurtki. Energicznie ruszyła w kierunku domu. Mimo pogody, doceniała obecność innych przechodniów. Za chwilę znajdzie się w swojej pracowni. Będzie sama. “Szycie jest trochę jak zakon - pomyślała - wchodzisz i jesteś sama wobec ogromu wykrojów, możliwości, technik, tkanin”.

Za drzwiami pracowni przywitał ją spokój. Włączyła oświetlenie i radio. Musnęła dłonią maszyny do szycia, jakby się z nimi witała, po czym na blacie stołu rozłożyła arkusz z wykrojami. Nie musiała go długo szukać. Wszak wiedziała, że to Burda 8/2017….

Potem działała jak na autopilocie. Mrowienie w palcach, szybszy rytm serca, wyrzut endorfin, radość - szyciowe emocje. Zrobiła wykrój. Dzianinę poddała działaniu żelazka z ustawieniem na maksymalną parę. Mimo, że to była dzianina, wolała nie ryzykować. Miała już w swej szyciowej historii do czynienia z dzianinami, które na kwadracie 10x10 cm potrafiły się skurczyć o 2 cm z każdej strony. Następnie krojenie. Rozmiar 44 powinien być o jeden za duży. Jednak podobała się jej wizją sukienki z luźną górą. Nie chciała pomniejszać tego elementu. Przy krojeniu korekcie poddała wykrój dołu sukienki. Resztę się dopasuje, wyrzeźbi, jak mawiała.

Zszywanie. W takich chwilach samotność w pracowni była wręcz wymagana. Pracochłonna plisa dekoltu nie sprzyjała konwersacjom. Karkołomna kieszeń, która, gdy nie zaznaczyło się stycznych na wykroju, a których przez to nie przeniosło się na elementy z dzianiny, podnosiła ciśnienie i przerywała ciszę, wywołując jej komentarze w stronę lustra. Pozostałe elementy były czystą formalnością: obszycie wycięć odsłaniających ramiona, doszycie paska do góry, zeszycie dołu, doszycie dołu do paska.

Przymiarka. “Jetem swoją własną klientką - powiedziała półgłosem - najlepszą klientką”. Odbicie w lustrze jednak nie wyglądało na zadowolone. I faktycznie, góra sukienki była luźna, tak jak zakładała, ale miała za szerokie rękawy. No i w pasie też była za szeroka. Powinna była się wcześniej pomierzyć, mając zamiar kombinować z wykrojami. Cóż, bez prucia nie ma szycia. Skalpel poszedł w ruch. Wprowadziła poprawki: odpruła górę sukienki od paska, pogłębiła zakładki przodu, pogłębiła zaszewki na plecach sukienki, zwęziła rękawy do wysokości łokcia, następnie pogłębiła tylne zaszewki spódnicy, zwęziła jej boki oraz pasek. Zszyła wszystko razem jeszcze raz. Kolejna przymiarka. Odbicie w lustrze wyrażało aprobatę. Zaznaczyła długość sukienki. Doszyła elastyczną podszewkę, podwinęła, przeprasowała. I już.

Założyła sukienkę. Przez chwilę podziwiała odbicie w lustrze, doceniając pomysł na kieszenie.Podobała się jej plisa dekoltu i wycięcia na ramionach. Mrowienie w palcach ustało. Poziom endorfin opadał, ekscytacja z procesu twórczego mijała. Pomału ogarniał ją smutek. Smutek spełnionych marzeń. Bo ta nowa rzecz, nowa sukienka, to było marzenie. Coś, co przez długie tygodnie mieszkało w sferze jej myśli, stając się potrzebą. Potrzebą posiadania właśnie tej sukienki. Realizacja planu, szycie, było drogą do celu. Na końcu jednak okazywało się, że nowa uszyta rzecz nie wypełnia w całości miejsca pragnień szyciowych…

Wobec świadomości własnych możliwości oraz ilości tkanin, zawsze, nawet w przypadku, gdy już myślała, że ta uszyta rzecz, to jest ta wymarzona, zawsze pojawiało się kolejne pragnienie uszycia ,uszycia czegoś nowego…”

Chcę, nie muszę.

Chcę pamiętać, by ze swojego słownika usuwać słowo “muszę”. Przeanalizowałam moje poczynania na każdym polu swojej działalności i doszłam do wniosku, że absolutnie nie mogę używać tego słowa. Gdy mówię, że “muszę” coś zrobić, dzieje się ze mną coś dziwnego. Podświadomie i świadomie uruchamiają się we mnie wewnętrzne blokady, jakieś hamulce i już wiem, że jak “muszę”, to z pewnością nie zrobię tego w takim trybie, w jakim mogłabym to zrobić, gdybym chciała. I to dotyczy też szycia…

Jak “muszę” coś uszyć, to za nic w świecie nie mogę się zebrać i ruszyć z robotą. I jeszcze mam tak samo z pisaniem postów… Fura fajnych zdjęć, kilka niezłych ciuchów, uszytych i noszonych namiętnie, i tylko padło to nieszczęsne słowo “muszę”: muszę napisać post, muszę zrobić wrzutę, muszę aktualizować profil… Coś małego i czarnego z batem w ręku zamieszkało w moim wnętrzu i zaczęło mnie poganiać, krzycząc: szybciej, musisz, musisz szybciej!!! Poczułam się jak dublowany zawodnik, któremu kolejny raz uciekła czołówka. Pomału, acz widocznie, zaczęłam tracić radość z szycia, chociaż szyłam. Z opisywaniem tego też odpuściłam, bo przestałam to traktować jak rozmowę z ludźmi, za którymi przepadam… Bo przecież muszę…, muszę nadrobić zaległości, muszę pisać, szyć, pisać, szyć…

Od czasu do czasu zdarzył się promyczek, przebłysk weny, chęci, ale ta, tłumiona przez “muszę” ulatywała tak szybko, jak się pojawiała….

Do czasu, aż zdałam sobie sprawę, że NIC NIE MUSZĘ. JA CHCĘ!!!

Chcę szyć fajne rzeczy, takie, których nie ma nikt i takie, w których chodzi pół świata, Chcę szyć dla innych, żeby wreszcie byli dobrze ubrani, Chcę mieć jeszcze więcej materiałów, hafciarkę, nową stebnówkę i pracownię z witryną w stylu retro na starówce.

Chcę nigdy nie zapominać, że szycie daje mi radość, że wszystko, co mnie spotyka w jego trakcie, jest darmowym szkoleniem, co prawda na tzw. błędach, ale zawsze jest pouczające.

Właśnie w ramach nowego otwarcia pod hasłem “CHCĘ, NIE MUSZĘ”, chcę wam pokazać jedną z moich ulubionych tegorocznych letnich sukienek . Jest to całkowity news, oparty na modelu 113 B z tegorocznej Burdy 7/2019. I tą sukienkę naprawdę chciałam sobie uszyć zaraz po zobaczeniu magazynu. A jak do tego jeszcze zobaczyłam materiał, lekkie silki w niebieski deseń, wiedziałam, moja ci ona, ta sukienka model 113B z Burdy 7/2019. Oczywiście była mi ona potrzebna na urlop. A przed urlopem miałam taką myśl, że co to ja MUSZĘ uszyć… Może gdybym CHCIAŁA, to uszyłabym znacznie więcej…

Uszyłam więc sukienkę na ramiączkach i z falbaną. Z dużym sceptycyzmem odniosłam się do gumki w pasie i marszczenia dołu. Z doświadczenia i przekonań wewnętrznych wiem, że i gumka i marszczenia, to nie moja bajka. Rzeczy na gumce nie stanowią hamulca dla kontroli nad wagą, a co do marszczeń - wyglądam w nich jak snopek, taki okazały… ;)

Zamiast więc marszczenia dołu z prostokąta, wykroiłam dół z półkoła. By trzymać się prawdy okazanej w, bądź co bądź, ulubionym magazynie szyjących, pasek zostawiłam. Mało tego nawet wciągnęłam gumkę, ale tak naprawdę za wiele ona tam nie marszczy, jedynie podtrzymuje.

Tak oto, w krótkim czasie, bo ten model sukienki za długo się nie szyje, jak się naprawdę CHCE, stałam się posiadaczką ulubionej urlopowej sukienki. Kolor, fason, materiał, wszystko złożyło się na jej wielokrotne użytkowanie. I nawet dół, wykończony mereżką, i długi do ziemi, nie ucierpiał na piaszczystych ścieżkach i kamiennych uliczkach.

Teraz powinnam powiedzieć: no widzisz, jak CHCESZ, TO POTRAFISZ :) Obym tylko pamiętała, że CHCĘ.

Pozdrawiam

Jola

Uszyję Ci sukienkę.

Nad drzwiami pracowni krawieckiej powinien widnieć napis: “…Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie…”. Chociaż wyraz “nadzieję” należy zastąpić słowem “przyzwyczajenia”. Zdanie powinno więc brzmieć: “… Porzućcie wszelkie przyzwyczajenia [dot. tkanin i stylu] wy, którzy tu wchodzicie…”

Musicie więc porzucić przyzwyczajenia dotyczące ubrań “stworzonych” ze sklepu. Zapomnieć o dzianinach, które zawsze się naciągną. Musicie poznać różnicę między ubraniem za ciasnym a dopasowanym. Musicie uznać wartość rzeczy szytych na miarę. I na koniec musicie uwierzyć, że osoba po drugiej stronie drzwi wie.

Wie, jak szyć, chociaż twoja narodowa cecha “znam się na wszystkim” nie pozwala o sobie zapomnieć. Wie, co można uszyć z powierzonego jej materiału i czasami upieranie się przy swoim przynosi skutek odwrotny do zamierzonego, czyli niezadowolenie… Słowo klucz: zaufaj. Ona, krawcowa, szyjąca to: projektantka, wizjonerka (widzi Ciebie i to w czym będzie Ci dobrze), materiałoznawca, trochę psychoterapeuta, osoba, która łatwym rzeczom się nie kłania, za to z trudnymi pije bruderschaft.

Krawcowa dzisiaj, to nie prosta kobiecina z chustką na głowie od skracania i poszerzania. To osoba wszechstronnie wykształcona, której tajniki matematycznych obliczeń nie są obce, a która wie też jaki kolor wybrała firma Pantone na dany rok i jaką premierę szykuje na jesień Bonda i co to jest Universum Marvela. Osoba, która godziny spędziła na zgłębianiu tajników sztuki krawieckiej. Osoba, która cały czas się uczy.

Uczy się, szyjąc dla Ciebie, bo każda sylwetka jest inna i każda figura posiada inną osobowość. Z upływem czasu uczy się też, że powiedzenie, iż “klient ma zawsze rację” w pracowni krawieckiej nie zawsze przynosi pozytywne efekty dla obu stron.

Czasami krawcowa wie lepiej, a więc zaufaj.

Oto model z Burdy 3/2016, który musiałam sprawdzić po raz drugi. Model, który za pierwszym razem wiele mnie nauczył, chociaż szyłam go z wielką przyjemnością. Model, o którym od początku wiedziałam, że będzie świetny właśnie z takiej tkaniny. Z bawełny z naprawdę niewielkim dodatkiem włókien elastycznych, z przepięknym kwiatowym nadrukiem. Widziałam sukienkę w stylu włoskim. Taką naturalną, świeżą. Na podszewce, co zmniejszałoby nieco stopień zagniecenia w miejscach fizjologicznych zgięć.

I… nie mogę powiedzieć, że udało się, bo udałoby się, gdybym szyć nie umiała, a więc - uszyłam.

Uszyłam najpiękniejszą sukienkę tego lata

Model: Burda 3/2016

Materiał : bawełna ze stacjonarnego sklepu Świat Tkanin Tarnów

Fryzura + koloryzacja: AFAN Atelier Fryzur Agnieszka Nowak

Makijaż: Salon Kosmetyczny Bellissima Gabriela Stawarz