Epizod 23/52

Jak nigdy i wbrew mojej zasadzie, zaglądamy do środka. A tam się dzieje! Oto efekt mojego prostego szycia.

Czy model 108 A, Burda 4/2016 posiada takie elementy wykroju? Otóż nie. Model ma piękną pliskę przodu, której to postanowiłam nie doszywać. Ulegając chwilowemu zaćmieniu umysłu, wyrównałam także przód. Przecież ta wystająca część środka w ogóle miała nie być mi potrzebna, bo skoro pliski nie doszywam... (w efekcie zwęziłam sobie przód o jakieś 4 cm!!!) Miało być proste szycie: cztery elementy - przód, tył, rękawy plus odszycia, bo zamiast pliski miałam sobie zrobić gustowne pęknięcie.I chyba ciśnienie było jakieś za niskie, czy coś, bo gustowne pęknięcie nacięłam sobie od razu i to za głęboko!!!!

Zaczęłam się walić po czole jak krasnoludki spod Niagary (-Co tak szumi?, -Aaaa Niagara!) i udzieliłam sobie nagany słownej. Korekta wiązała się z podklejeniem nacięcia flizeliną. Nie było to za łatwe, bo cienka krepa elastyczna w poprzek, naciągała i zaburzała układ wzoru. Koniec końców udało się. Doszyłam odszycia, nacięłam, wywinęłam, przeprasowałam. Pozszywałam pozostałe elementy, przymierzyłam.... Wtedy okazało się, że: gustowne nacięcie kończy się na wysokości wyrostka mieczykowatego! Oraz, że mimo rozległego nacięcia, przód jest nieco za wąski i nieco utrudnione mam oddychanie... Ok, ok, pomyślałam, nie może być tak źle, tym bardziej, że materiał naprawdę bardzo mi się podobał. Do gustownego pęknięcia wymyśliłam sobie doszyć pliskę z zatrzaskami.Na wąskość w obwodzie piersiowym miały pomóc płytkie oddechy, żadnych zachwytów. Manszet rękawów ozdobiłam zapięciem z plisy z czarnej krepy. Dół sukienki lekko zaokrągliłam na bokach i odszyłam plisą ze skosu, także z czarnej krepy. W ten oto sposób, na skutek błędów i sposobów na ich pokonanie, mam sukienkę, którą bardzo lubię, głównie za gustowne pęknięcie i jego niestandardowe wykończenie. Plisa była moim przeznaczeniem. 

Write here...

 

 

 

 

Epizod 12/52.

Sukienka z ornatem...a nie, nie, nie... z trenem, no przecież, że z trenem! Burda 11/2013, model 129. Ornat, eee to znaczy tren, element bardzo ozdobny i nadający powabu kreacji. No ale wyobraźcie sobie, że mam ten or... tren na świątecznym spotkaniu rodzinnym. Rodzina charakteryzuje się znacznym poczuciem humoru z tendencją do tworzenia rzeczywistości ciekawszą (chowanie butów do rynny i kotletów do wiadra). No i ja z tym trenem. Zapisałabym się na stałe na kartach rodzinnych historii. Nie skorzystałam, a trzeba było raz, RAZ zastosować się do instrukcji Burdy od A do Z. Jedyny raz! Byłoby jeszcze śmieszniej. Ale nie! Ja wiem lepiej, przecież. Pewnie mam to po Babci i po Mamie. To wychodzi, że u mnie czynnik "ja wiem lepiej" osiągną stan kulminacyjny. Ponieważ wiem lepiej, postanowiłam sukienkę uszyć krótką. Na rękawy użyłam szyfonu, na korpus zaś krepy poliestrowej zielonej, która pięknie puszcza farbę (nawet zastanawiałam się, czy jajek nie namoczyć). Rękawy oraz karczek przodu i tyłu skroiłam ze skosu, ale... szyfon, nawet krojony ze skosu, nie jest aż tak elastyczny i marszczy na żywym organiźmie. Potem zajęłam się plisami przodu i tyłu. Podkleiłam je flizeliną dzianinową, pozszywałam, zaprasowałam zgodnie z literą prawideł krawieckich. Wyszło świetnie, sama siebie pochwaliłam. Zeszyłam z szyfonem. Zaczynałam coraz bardziej lubić szyfon.

Zajęłam się pozostałą częścią sukienki. Cztery zaszewki, banał. Oczywiście, wyszło kiepsko, za duży banał. Zaszewka piersiowa znalazła się podejrzanie nisko, a na plecach na wysokości talii pojawiła się poprzeczna zmarszczka. Korekta polegała na przeniesieniu zaszewki piersiowej wyżej i podciągnięciu tyłu do góry. Przez te "banalne" zabiegi musiałam zwiększyć podkrój pach. I przyszedł czas na rękawy. I nie wiem jaki irlandzki elf zaczarował ten zielony szyfon, ale za nic nie mogłam sobie poradzić. Bo oczywiście, wiem lepiej, i oczywiście chciałam się wykazać i ponownie zastosować szew francuski. O rany, składałam, spinałam szpilkami, przeszywałam i okazywało się, że nie tak, kochana, nie tak. Przestałam lubić szyfon. Prułam, spinałam, sprawdzałam i znowu okazywało się, że NIE TAK. Aż w końcu udało się, za piątym razem!!! A potem okazało się, że ten "banał" wymaga podszewki!!!! Wszyłam podszewkę. I zamek w bok. Kryty. I już wiedziałam po co ten or...tren z tyłu.

Gdyby nie podszewka, ornat byłby idealny. Zakryłby i przód i tył. Ale przód wyglądał całkiem, całkiem. Tył natomiast wymaga poszerzenia, albo or... eee no tego, trenu. Nie było już czasu a poprawki, ani materiału a tren. W grę wchodziło jeszcze drastyczne odchudzanie lub odsysanie tkanki tłuszczowej z pleców, ale wiecie.. odsysanie odkurzaczem...za mała moc. Aha i sukienkę podwinęłam ręcznie i prasowałam bez pary, bo krepa, zdaje się, nie lubi wilgoci. I po dniu w gronie rodziny wygląda tak: