De gustibus est non disputandum !

Szycie na zlecenie to nie przelewki.

W widocznym miejscu trzeba umieścić łacińską sentencję:

De gustibus est non disputandum !

Wiadomo, każdy jest inny. Każdemu co innego się podoba.

Szyjąc dla kogoś trzeba wyzbyć się własnych przyzwyczajeń. 

Należy pamiętać, by nie szyć "po swojemu", ale także pamiętać, by szyć "jak dla siebie" - czyli najlepiej jak się umie.

I nie zazdrościć! (że taka fajna i że komuś w niej tak fajnie)

Wśród takich oto przemyśleń na temat szycia dla kogoś, powstała sukienka dla B.

Sukienka prosta, z materiału miękkiego, z czymś sztucznym, bo się nie mnie, ale się elektryzuje (jak widać na zdjęciu).

Zrobiłam takie przeszytki u dołu, by oryginalność podkreślić.

I jeszcze kołnierzyk.

Zrobiona na szaro

 Wiedziałam, że nic-nie-robienie nie może trwać wiecznie. Stan taki jest dozwolony, w niektórych przypadkach ostrego pracoholizmu nawet wskazany. Jednak ileż można? Jak stwierdziłam na własnym przykładzie : można i to długo.

 A jak mi przeszło, to powstał wór pokutny, szary, gdzie to ani talii ani biustu ani pupy, maskownica totalna. Należy się więc zastanowić, czy na pewno mi przeszło i czy aby na pewno ten stan dotyczył szycia?

Wracając do szycia, ów oversize w postaci wora zyskał niebywałą akceptację. Z pewnością przyczyniła się do tego dzianina ( pewnie sam plastik w składzie ) nie mnie się, nie rozciąga za bardzo i jest po prostu fajna. Ze zszywaniem dwóch kawałków nie było żadnych problemów, no bo i jakie miały być?

i dobrze się w tym czuję.

 I już.

Teraz powinnam podać skąd torebka, buty, kamizelka, ale podam tylko, że komin produkcji własnej.

Całość baczność !

 Sobota na tydzień przed świętami, nie była najlepszym dniem na szwędanie się po centrum handlowym. Po pierwsze : dzień był jakiś ciężki : ciężko było wstać, ciężko się zmobilizować do czegokolwiek, a już radosne wyjście z rodziną na zakupy mogło zakończyć się tragicznie. Podjęłam kroki zapobiegawcze (ale też szło mi ciężko ) i wybrałam się na zakupy z A. Z pewnością byłyśmy najgorszymi klientkami w centrum ( a ja na pewno: przecież wszystko mogę sobie uszyć). Nic nie kupiły a jeszcze nawybrzydzały.

 O! w jednym sklepie podobało nam się wszystko - poza cenami.

Z lekkim sercem udałyśmy się na kawę i ciacho. Doszłyśmy do wniosku : że ciuchy jakieś takie....i poukładane, ba, raczej poupychane tak, że nawet, jak jest coś fajnego, to nie widać. I nie ma sukienek moro! Albo myśmy nie zauważyły w tym ścisku.

 Opuściłyśmy centrum bez żalu, za to ja już z gotowym pomysłem na szycie.

Bo w mojej szafce z materiałami dojrzewała sobie bawełna w deseń moro. Wzięłam burdę 8/2012, wykroiłam górę od sukienki model 133, dół - wiadomo - półkoło. Rachu - ciachu i zszywanie. Zamek kryty w bok. I odszycia. O matko!!!! Przyszywałam, mierzyłam i prułam, przyszywałam, mierzyłam i prułam, i tak ze sześć razy. A wszystko przez to, że zachciało mi się zrobić odszycie z białej, cienkiej bawełny, która na dodatek się rozciągała - mimo usztywnienia flizeliną. Na koniec, jak już miałam wszystkim prasnąć w kąt, wycięłam odszycie z tego moro, co to takie fajne. I doszyłam i od razu leżało jak trzeba. Ufff. Żeby jednak nie było tak miło, doszyłam halkę z batystu, a że półkoło i ze skosu, no to się powyciągała. I nie mogłam mieć sukienki na niedzielę, bo w niedzielę to ona  sobie wisiała i wisiała i wisiała, a wieczorem ją wyrównałam.

Wykończyłam w poniedziałek.  Tadammmm

Oto sukienka morowa z kokardką. Nowy trend dla kobiet, które mają samych facetów w domu i co dzień ich dom wygląda jak poligon po ostrych manewrach.

Kategoria A, żadnego odraczania, żadnych zwolnień, do noszenia!

Wykonać!

Tak jest!

Sukienka nr 38 - na ludową nutę Hej!

Hej, lezoł se materiał,

Lezoł spokojniutko, 

przysła doń krawcowa                                   

wycieła równiutko.

Wycieła równiutko

wszystko pozszywała

i na fotografii

piknie pokazała. Hej!

Nabyłam ci ja kiedyś materiał w deseń ludowy. Nadmienię, że za czarnym nie przepadam, ale ten czarny w kwiatki był mi przeznaczony. Kupowałam z zamkniętymi oczami, by ceny nie widzieć, a skłoniły mnie do tego zapewne góralskie geny odziedziczone po przodkach. Czyli : "wyrywność" mam we krwi, szczególnie szyciową.

 Krojenie, szycie - jak po maśle. Kolejny raz skorzystałam z kombinowanego wykroju :  sukienka z Burdy 11/2012, model 122, zamieniłam dół z ołówkowego na półkoło, a rękaw na krótki.

 Znajomi pokiwali głowami, zapytali do jakiego zespołu folkowego się zapisałam i powiedzieli, że jak będą słyszeli o castingu do "Halki", to dadzą znać.

 Kompletnie nie rozumiem? Taka sukienka do pracy może być, przecież.... ?

Miętówka

W ramach odświeżania... podobno najlepiej odświeża mięta.

Ale, czy jedna mięta może odświeżyć garderobę po zimie?

Przekonam się.

Z miętowego punto, którego nie było tyle, ile trzeba ( oszczędzałam na mięcie?)  na wykrój, który wybrałam,  powstała bluzka.

Charakteru dodaje jej naklejony kwiatek.

Jest to kolejne niestandardowe wykorzystanie łatek płóciennych z klejem ( jeszcze do tej pory nie użyłam ich zgodnie z przeznaczeniem ) i kolejny eksperyment. Zainspirowałam się własnym haftem na filcu. Skoro kwiatek na torebce, to czemu nie na bluzce?

 Zrobiłam szkic na papierze. Ponumerowałam części. Zrobiłam zdjęcie, by wiernie odtworzyć wzór na tkaninie. Wycięłam. Każdy elemencik odrysowałam na płótnie. Wycięłam. Zaczęłam układać części według zdjęcia i ...okazało się, że wyszło lustrzane odbicie mojego projektu... Ups...Przyprasowałam.

  Jak to się będzie trzymać? Jak prać? Czas pokaże, testy na ludziach trwają.

Sukienka nr 16 - z archiwum.

Taki ładny materiał : jersey, cienki, lejący,

bardzo wzorzysty i rozciągliwy

, z naciskiem na bardzo wzorzysty i rozciągliwy.

I taka sukienka : ... z fajnym wykończeniem dekoltu... równie fajnym marszczeniem na przodzie.

Burda 2/2008 model 103 B.

Na rzut obcym okiem : ok. 

Na pierwszy rzut moim okiem : o bo.... 

 Miałam i mam wrażenie, że cały fason sukienki zginą we wzorzystym materiale ( jak raz postąpiłam zgodnie ze wskazówkami Burdy, to zaraz problemy ), to raz. Dwa: materiał okazał się być największym wrogiem proponowanego modelu. Efektowne marszczenie na przodzie okazało się ściągać cały tył na przód. Materiał tak się naciągał, że teraz wydaje mi się, iż świetnie nadawałby się na pokrowce.

 Zmieniłam element marszczący na większy, materiału było na tyle, mogłam ciąć i wycinać. Trochę pomogło. Do ideału było daleko,więc zaczęłam zwężać tył, pogłębiając zaszewki ( zawsze je pogłębiam ) bardziej i bardziej, aż zaczęłam się obawiać, że tył mi zniknie. 

 Naszła mnie też myśl, że może źle skopiowałam wykrój. Może plecy skroiłam za duże? Nie, a materiał dalej ładnie się naciągał. Po prostu, przodu było warstwowo za dużo w stosunku do tyłu, do tego dodać rozciągliwość i mamy przyczynę problemu. Po wielu, wielu, wielu próbach, bo jak się człowiek uprze, uzyskałam w końcu efekt mniej więcej zadowalający.  Sukienkę noszę, ale mam przy niej taki nerwowy odruch polegający na częstym poprawianiu tyłu, cóż ...

Ale, ale, co to ja słyszałam? Że jak się ktoś za dobrze czuje we własnych ciuchach, to znaczy, że jest źle ubrany?