Słowo - klucz

  Drogie Panie, wybaczcie, ale ten post skieruję do Facetów, do mężów, chłopaków, partnerów, kolegów. I nie jest to zamach na nasze babskie relacje, o nie. Kochane, to, co chcę zrobić uprzyjemni nam każdy shopping (i nie będzie to karta kredytowa naszej drugiej połówki, chociaż... z drugiej strony...) i każdy powrót do domu z zakupowego szaleństwa. Drogie Kobiety, jak chcecie, czytajcie dalej, jak nie, rzućcie tylko okiem na zdjęcia sukienki i już...

 Ale do rzeczy. Panowie, lubię Was. I chcę wam pomóc, chcę ułatwić Wam życie z nami... Chociaż nie jest przecież aż tak źle... Panowie, jest takie pytanie, które my, Kobiety, zadajemy Wam nieustająco, pytanie, które przyprawia Was o skręt wnętrzności, pytanie, na które każda z odpowiedzi, która pada z Waszych ust nas nie satysfakcjonuje.

 To pytanie brzmi: KOCHANIE, JAK WYGLĄDAM? I jest na nie tylko jedna, jedyna odpowiedź, którą chcemy od Was, Panowie, usłyszeć.

  Jedna odpowiedź, która zmieni Wasze życie na zawsze.

  Jedyna trafna odpowiedź. Żadnych testów wyboru.

 Panowie! Na pytanie kobiety : JAK WYGLĄDAM? 

ZAWSZE odpowiadacie: SZCZUPŁO!!!

 Gwarantuję sukces na każdej płasżczyźnie ;), spokój w domu, zero focha, dostęp do kanałów sportowych bez ograniczeń i ulubiony wikt. 

   I już. Cała filozofia udanych zakupów i pożycia z drugą połową.

   Powodzenia, Panowie :)

  Kobiety, od teraz wszystko będzie lepsze :)

  A sukienka, bo wszak tu trochę się szyje, w której chce się szczupło wyglądać, powstała z jeansu o dłuższym okresie leżakowania (nawet obracanie zaliczył). Sukienka zaś jest z gatunku "muszę taką mieć" i pochodzi z Burdy i jest wprost urocza i miałam ją na ostrzu nożyczek od samego początku. I chociaż karczek wydaje się być trochę karkołomny w szyciu, to muszę powiedzieć, że dzięki wszystkim oznaczeniom, umieszczonym na wykroju (opisów nadal nie czytam...), zszywa się go całkiem szybko. Swoją wersję sukienki odszyłam całkowicie również jeansem, gdyż zależało mi na usztywnieniu karczku.

  Co do dołu, pytanie czy te zakładki jednak nie poszerzają, nie ma sensu, gdyż: Dziewczyny szczupłe, naturalnie będą wyglądały w niej szczupło; natomiast Dziewczyny o rozmiarze 42 i więcej, będą się w niej czuły wysmuklone właśnie dzięki zakładkom z przodu. Do tego but na obcasie i voila. 

  Jak wyglądam? ;)

Epizod 50/52

A materiał leżał i leżał. I nikt na niego nie zwracał uwagi. I smutno mu na pewno było, że nikt nie widzi jego potencjału. A jego walory dodatkowo podkreślała cena - 10 zł za metr. Przy takiej zachęcie, nawet jakby miało się nie udać, to dwa metry można było brać w ciemno. Ale ja miałam wobec niego plany od samego początku. I nie zakładałam, że nie wyjdzie. Z założenia miało wyjść, tylko nie do końca wiedziałam czy sukienka, czy spódnica. Projekt 52/52 pomógł podjąć decyzję - sukienka. Materiał, to oczywiście poliester, w przeważającej ilości, i z domieszką elastanu, w ilości śladowej. Kolor, w zależności od kąta padania światła, z grupy zieleni i "błyscy się jak lybka". Do tego materiał z włosem a la welur, i z deseniem w drobne fale (czyżby zasłonowy?). Z początku chciałam materiał łączyć z tiulem elastycznym czarnym, tzn. dekolt przodu i tyłu oraz rękawy miały być z siateczki. Doszłam jednak do wniosku, że wolę coś bardziej uniwersalnego. Wybrałam model 125 z Burdy 3/2016. Bardzo fajny model, bardzo. Góra z nietuzinkowymi cięciami i dół, dół r e w e l a c y j n y - z kieszeniami i z zakładkami i z kontrafałdą. Super. Muszę sobie taką spódnicę uszyć. Zanim to jednak nastąpi... jeszcze o sukience. Zrezygnowałam ze stójki. Dekolt w łódkę jest moim ulubionym. Całą sukienkę podszyłam turkusową podszewką. Części sukienki z podszewki, nauczona własnym doświadczeniem (bo wiadomo: najlepiej uczymy się na błędach własnych), skroiłam ze skosu. Podszewka w ten sposób krojona lepiej układa się pod materiałami z małą ilością elastanu, do dzianin polecam podszewki elastyczne. Podkroje pach, dekolt przodu i tyłu, linię wszycia zamka krytego, podkleiłam flizeliną elastyczną. Dół sukienki wykończyłam taśmą do podwijania. I jak wyszło? Myślę, że nieźle. Nie napiszę, że to kolejna świąteczna sukienka, bo wyjdzie na to, że będę w święta przebierać się średnio co godzinę... Dobra, ze cztery sukienki założę... rodzina duża, można odwiedzać...

Dobrego tygodnia Wszystkim :)

Epizod 47/52

Mam nową teorię. Teorie zasłyszaną, co prawda, ale postanowiłam ją zaakceptować i się jej trzymać. Teoria dotyczy wagi. Nie, nie tego podstępnego urządzenia, które za nic ma wzory z Sevres i nieustannie narzuca swoje wyniki. Otóż skupmy się na składzie chemicznym przeciętnego kobiecego organizmu (facetów nie bierzemy pod uwagę, mam wrażenie, że mimo tego, iż przyjęli człekokształtne sylwetki, to pochodzą z planety znacznie bardziej oddalonej od Słońca, niż Mars...)  Otóż, przeciętny kobiecy organizm składa się w 80% z wody. I cóż nam, kobietom, daje taka informacja? Moje Drogie, w związku z tym jesteśmy w permanentnej niedowadze!!! 80% wody!!! To zostaje tylko 20% kochanego ciałka! Cóż to jest! W związku z tym zarzucamy diety i zajmujemy się sztuką, sztuką krawiecką na przykład. Drapowanie tkanin, modelowanie za pomocą zaszewek i zakładek, przycinanie, wydłużanie - niemal rzeźbienie. A wszystko da się zastosować w jednym modelu sukienki. Taka na przykład cudna sukienka w rozmiarze 44. Od dawna twierdzę, że modele plus są bardziej efektowne. Można sobie taki model "plus size" zaaplikować i za pomocą sztuki krawieckiej dopasować do swoich potrzeb. Tak... 8 zaszewek, 6 zakładek, zamek, odcinana w pasie, rękawki ... a wszystko musi się zgrać. I tkanina:  grafit z brokatem i niewielkim dodatkiem  elastanu. Pomysł sprzed roku, wykrój sprzed 4 lat, krojenie nastąpiło 2 miesiące temu, a skleroza postępuje. W ciągu dwóch miesięcy zapomniałam, ze przy krojeniu pomniejszyłam sobie już wykrój. I co? I przy zszywaniu elementy potraktowałam jak rozmiar 44, czyli zszyłam z większym zapasem. I co? No i musiałam pruć, bo miejscami moja rzeźba mnie nie puściła! Dorodny tył, też przyczynił się do kilku korekt. Generalnie profilowanie na zaszewkach. Wpadłam jeszcze na pomysł, że wszyję sobie zamek metalowy srebrny, jakby srebrzenia było za mało. A na końcu, na końcu było podwijanie taśmą termiczną. Elegancko sobie przyprasowałam, poczekałam aż ostygnie. Zdecydowanie wzięłam za koniec, by papier oderwać, a tu ziuuuuuu, cały papier sam odpadł! No nie, bez kleju ta taśma, czy co? Okazało się, że chciałam sobie podkleić dół sukienki taśmą, którą wcześniej użyłam do spódnicy, a papierek musiałam po prostu wrzucić odruchowo do pudełka. Nastąpiło "grande finale", czyli koniec - przymiarka. Nie koniec - gryzie! No żeszszszsz, ale jak gryzie! Zawzięcie i na każdym szwie te wredne srebrne niteczki podrażniają receptory czucia. O nie, nie ze mną te numery. Nie będę drugą na świecie osobą, którą zjadł materiał. Uszyłam sobie halkę i to jaką! Czarną i wielozadaniową. Jestem z niej tak samo zadowolona, jak ze sukienki, a nie wiem, czy nie bardziej. Planuję o niej zrobić osobny wpis, tylko szukam plenerów, takich bardziej buduarowych...  A sukienka, sukienka moja ulubiona. Te zaszewki na dole są rewelacyjne. Z zaszewkami u dekoltu nie bardzo wiedziałam co zrobić: zaszyć, zaprasować? Puściłam je luzem. Rękawki mogłyby trochę lepiej leżeć, gdybym ich tak bardzo nie przycięła, ale poprawię się, tzw. następnym razem. Tak, no to sukienkę na firmowe przyjęcie wigilijne mam ;)  A ciasteczka na pewno też w znacznej mierze składają się z wody...

 

 

 

Epizod 46/52

Super księżyc nie dał pospać w tym tygodniu? Nie mogę powiedzieć, żeby były to godziny zmarnowane, o nie. Nie narzekałam ani na materac, ani poduszki nie miały konsystencji kamieni, ani kołderka nie była za małą, ani chrapanie nie przeszkadzało. Jak już stwierdziłam, że nie zasnę, to oddałam się rozmyślaniom krawieckim (a świeć sobie ile chcesz!). Ile ja się naszyłam tamtej nocy! Bluzki, spódnice, spódnice z haftem, spodnie przeróżne, kurtki, płaszcze - w tym jeden w stylu rosyjskim z haftem, sukienki, bluzy... Echhh, to była noc. Za to rano, rano złożyłam zamówienie na katapultę łóżkową, zsynchronizowaną z budzikiem. Z nocnych przemyśleń, pozostało mi niejasne przeczucie, że powinnam odwiedzić sklep z materiałami, zaraz po ósmej. Po owsiance trochę mi się przejaśniło i mgliste wspomnienie zaczęło się krystalizować. Ewidentnie powinnam była iść na zakupy materiałowe. I poszłam. Potrzebowałam 2,30 dzianiny żakardowej w kolorze "księżyc w nowiu". I była i kupiłam i... potem, to już wiadomo. Wyprałam, wysuszyłam, wycięłam, zeszyłam, przymierzyłam... Tak w telegraficznym skrócie. Wdając się w szczegóły, bezsenność przyniosła pomysł na sukienkę z dzianinowego żakardu w kwiaty (chyba róże) na złotawym tle. I tłoczenia i delikatne złotawe tło komponują się bardzo pięknie, czego niestety zdjęcia nie oddają. Sukienka powstała z połączenia dwóch wykrojów: góra to model 104, Burda 10/2016, dół model 124, Burda 3/2007 (czyli dół od sukni ślubnej). Żeby szycie nie szło mi za szybko, w szew boczny wpuściłam sobie kieszenie. I powiem Wam, że takie kieszenie, to niezły patent, jak nie wiadomo, co z rękami zrobić. Dekolt wykończyłam odszyciem, podklejonym flizeliną, żeby było tak elegancko. Dół sukienki podwinęłam przeszywając maszyną, jednak teraz uważam, że mogłam podkleić. Dzianina, jak swoim wyglądem zachwyca, tak charakter ma trochę przewrotny, a raczej skłonny do zawijania się do środka. Muszę ją skłonić do zmiany, najlepiej jakąś taśmą termiczną. 

  

 

Jeans malowany

 

...a na koniec okazało się, że nie mam granatowego zamka. Mało brakowało, a w TVN24 pojawiłby się materiał o latających maszynach do szycia. I byłby to materiał bijący na głowę tematy polityczne. Latające maszyny to naprawdę ewenement! W ostatniej chwili się powstrzymałam. Ciepnęłam niedoszłą spódnicą o podłogę i poszłam po ziemniaki na placki.... Ale, da capo... 

Wpadł mi w ręce piękny jeans. P i ę k n y! Z jednej strony zadrukowany białym wzorem kwietno - słownym. I ten wzór zadecydował, co uszyć. Chociaż miałam na myśli sukienkę (kolejny granat!!!), a także żakiet, taki z białymi wypustkami (mogłabym się wykazać, taki żakiet to pięć kropek), to wybrałam spódnicę. Tak sobie pomyślałam: spódnica w zakładki - łatwizna. Powiem Wam, że nie ma to, jak przecenić własne umiejętności. Pomierzyłam się, dokonałam obliczeń i.... przystąpiłam do dzieła. Przecież łatwizna! Odmierzyć zakładki, poprzeszywać, zeszyć boki, wszyć zamek, wszyć pasek i podwinąć. Normalnie jeden kropek. Normalnie, jakbym nie dostała jakiegoś zamroczenia (znowu!), to pewnie machnęłabym tą spódnicę w dwie godziny, z przerwą na kawę. Ale nie. Ale nie! Pierwsze składanie zakładek - wyszły za blisko. Drugie składanie zakładek - został mi kawałek nieużytku ze wzorem. Wiadomo, wzoru szkoda, trzeba wykorzystać całość. Trzecie składanie zakładek - optymalnie. Poprzeszywałam je, żeby nie tworzyć dorodnego tyłu. Poprzeszywałam i okazało się, że nie jestem równa w talii. No masz ci los! Taki pech! Otóż odcinek od talii w dół ku biodrom się rozszerza i za nic nie chce mieć obwodu równego obwodowi talii. A zakładki musiały być poprzeszywane. Nastąpiło prucie z intensywnym treningiem oddechowym. Ok, oddychałam głęboko - powietrze docierało do najdalszych pęcherzyków płucnych, zdarza się, bez prucia nie ma szycia; kolejny wdech przeponą. Do treningu oddechowego dołączył trening szarych komórek - myślenie. Pomyślałam, że trzeba przeszywać zakładki pod kątem, u talii więcej. Poskładałam, przeszyłam, zaprasowałam, zszyłam przód z tyłem i....wtedy okazało się, że zakładki ok, ale nie mam granatowego zamka!!! I jeszcze powinnam była najpierw zszyć przód z tyłem, a potem układać zakładki. Ech.. urlop był za krótki... Poszłam po zamek. 

Epizod 29/52

Dawno, dawno temu, jakieś 10 lat temu, jakieś 20 przecznic od mojego domu i jedna ciąża, w sklepie z tkaninami, o którego istnieniu już nikt nie pamięta, nabyłam kelly krepę. I nie była to byle jaka kelly krepa, tylko brązowa w białe groszki. Taka, która już z wystawy wołała: kup mnie, kup mnie! I taka, na którą miałam pomysł od pierwszego wejrzenia. Weszłam, kupiłam, a skwar był tego dnia, jak dzisiaj na polskim biegunie ciepła, pamiętam... Kupiłam więcej, bo i tak resztka była, a sklep się likwidował... pamiętam.  Szkoda było zostawiać te 1,70 cm... w przyszłości, która stała się już przeszłością, mogłam przecież więcej nie trafić na tkaninę podobnej urody... Wtedy uszyłam sukienkę. Wyszczuplającą! Słowo klucz. Słowo magnes. Słowo XXI wieku. Słowo, które zapada w podświadomość, i które wpływa na nasze poczynania. Słowo, które pierwsze pojawiło się w moich myślach, zaraz po tym jak dotknęłam resztki tkaniny brązowej w białe groszki. Neurony wykonały swoją pracę, przenosząc informację od receptorów dotyku do ośrodka kojarzenia w mózgu: "wyszczuplająca sukienka " objawiła się w pamięci w pełnej krasie. Dlaczego nie powtórzyć historii? Bo nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki? Rzeka życia może nie ta sama, ale model ten sam, materiał ten sam. Maszyna już inna i umiejętności jakby większe. "Wyszczuplająca", słowo hasło, popchnęło do działania. Odnalezienie Burdy z roku 2006 było kwestią minut. Wszystkie archiwalne numery i tak leżały na wierzchu po przedurlopowych poszukiwaniach. Model 116 A. Wyszczuplający. Wspaniała sukienka. Oryginalny karczek, który poprzednim razem nie wyszedł mi za dobrze (mniejsze doświadczenie w szyciu), tym razem wykonałam w całości. Cięcia francuskie ZAWSZE pięknie profilują sylwetkę, podkreślając talię. I dół z czterema kontrafałdami. To znaczy... powinny być cztery kontrafałdy, ale zamieniłam je na zakładki. Po dwóch próbach umocowania ich wedle zaleceń Burdy, obie nie dały oczekiwanego efektu... Czyżby materiał nie był wedle zaleceń? A oczywiście, ani słowa o kelly krepie, jest za to wymieniony len, popelina i bawełna. Jaki postęp po 10 latach od pierwszej "wyszczuplającej" w kropki? Lepiej wyszło mi odszycie dekoltu i podkroju pach. Krojenie odszyć ze skosu i flizelina elastyczna naprawdę bardzo pomagają w szyciu. Lepiej poradziłam sobie z kontrafałdami... Po 10 latach mam więc deja vu, realne deja vu.