Wymagające spódnico-spodnie

Ha! Ha! Ha! Pamiętacie, jak kiedyś napisałam, że wszystkie pierwsze razy w krawiectwie mam za sobą? Niemal pogrążałam się “w otchłani rozpaczy”, że nie mogę napisać “moja pierwsza sukienka z dresówki”…

Okazało się, że to najprawdziwsza nieprawda! Otóż są jeszcze rzeczy, których nie szyłam! I to takie z grup głównych szyciowych, a grupy główne to: sukienka, spódnica, bluzka, spodnie…

SPÓDNICOSPODNIE!

Co ja się naszukałam wykroju, nawertowałam Burd i innych żurnali. Kilka razy odkładałam pomysł do lamusa, bo pomysł był i nurtował mnie dogłębnie. Materiał, 2 metry barbi w butelkowej odcieni zieleni, wyciągałam i odkładałam, grożąc mu, że sukienkę z niego uszyję! Aż wreszcie, pewnego dnia, trafiłam na wykrój idealny: miał prostą linię talii, skośne kieszenie, zaszewki, żadnych zakładek… tylko manszety… I rozmiar od 44 w górę… (Burda 11/2015 model 130) Przez chwile zastanawiałam się: zjeść ciastko, czy nie zjeść ciastka? W końcu najbardziej w Burdzie podobają mi się wykroje plus size… Zjadłam ciastko i… zrobiłam wykrój w rozmiarze 44… W trakcie krojenia sprowadziłam go do poziomu 42.

Na przymiarce okazało się, że i tak było tego dla mnie za dużo, albo za mało tych ciastek zjadłam… Po pierwsze: podwyższony stan talii, był tak podwyższony, że musiałam go extra obniżyć, a co za tym idzie przesunąć zaszewki i kieszenie, nota bene już wszyte… Po tej korekcie jeszcze zwęziłam boki nogawek na linii bioder. Manszety sobie darowałam.

I mam takie jak chciałam: MOJE PIERWSZE SPÓDNICOSPODNIE ;) Materiał jest mięsisty i ładnie się układa. Zawiera też elastan, dzięki czemu jest komfortowy w noszeniu. Kieszenie to strzał w 10. Są dosyć głębokie, a dzięki temu, że nogawki są rozszerzane, można do nich sporo schować i nic nie widać…

A potem poczytałam sobie o historii tej części garderoby, że znana jest już od ponad 100 lat (także świętowania nie będzie…), a zwana była “kulotami”, z języka francuskiego “cullotes” = spodnie. Swe tryumfy święciły w latach ‘90 (pamiętam, miałam takie superowe w kwiaty, Mama mi uszyła) i że powinny mieć podwyższony stan! Ha!

Powinno się do nich nosić buty na platformie lub obcasie. Obuwie na płaskiej podeszwie jest ryzykownym zabiegiem stylizacyjnym, gdyż płaskie buty plus spódnicospodnie w wersji midi skracają optycznie sylwetkę. Poza tym jedni twierdzą, że spódnicospodnie wiele maskują, inni, że wręcz przeciwnie, a ja Wam powiem: to zależy…

Zależy od nastroju, okazji, pogody… no po prostu od nas. Ja się w nich świetnie czuję. Noszę głównie do kolorowych bluzek i do butów na płaskiej podeszwie, często sportowych. I lubię się w takim wydaniu :)

Pozdrawiam

Jola

Zwalniam się! Serio?

 Co za sytuacja! Odnotowałam ubytki na obwodach! Niewielkie co prawda, ale są! I to wszystko dzięki mojej osobistej większej połowie w liczbie trzy. Wspominałam kiedyś, że z matematyki, to ja tylko wzór na obwód koła? Stąd też proszę się nie dziwić, że połowa z czterech u mnie to trzy ;) Ale, ale, wracając do ubytków: zagłodzić mnie chcieli!

 Normalnie taka sytuacja: szyję sobie szyję, dzień po dniu, lato w pełni, nieletni przyssani do (jak mawia mój Teść) osiągnięć XXI wieku, Mąż o 14:00 dzwoni z "co na obiad?", więc podaję: młode ziemniaczki z koperkiem, filet z kurczaka grillowany, mizeria. Spokojnie, panowie ogarniają. Spokojnie też szyłam sobie do wieczora, a potem z wizją tych ziemniaczków, wracałam do domu. I już wiecie co było dalej? Że nie zrobili? A nieee, zrobili, zrobili. Tylko wszystko zeżarli! Z ziemniaczków został tylko garnczek utytłany koperkiem, patelnia grillowa do umycia i trzy zaschnięte na ściance salaterki plasterki ogórka. No tak się wkurzyłam, że poszłam na kije. O jak mi się dobrze szło, na prędkości. No żeby tak o matce nie pomyśleć! Normalnie...

 Po kilku dniach sytuacja się powtórzyła: tym razem ryż został wyjedzony. W związku z niespodziewanymi brakami pokarmowymi, postanowiłam się zabezpieczyć i teraz biorę sobie jedzonko ze sobą (poza drugim śniadaniem, coś na lunch i coś na "czarną godzinę" do kawy). Nic im nie zostawiam. Niech sobie radzą! I niech mi tylko który zadzwoni z CONAOBIAD!!! Ja się zwalniam z obowiązków kulinarnych! Idę szyć. Z resztą, jak chcą mieć spodnie i bluzy i kurtki i kamizelki i płaszcze i piżamy i dresy i podkoszulki... to ja muszę szyć, a nie gotować! 

 A efekty niegotowania już są! Namacalne! Na przykład ilość sztuk spodni do prania się zwiększyła. Ha! Bo teraz, jak już od kuchni trzymam się na dystans, to testuję Ottobre Family 7/2017, aż miło. Bardzo fajnie wychodzą spodnie chinosy (model 7). Sprawdziłam rozmiar M i XL. Są super! W ogóle bardzo cenię sobie Ottobre, za szczupłość wykrojów dla dzieci większych, czego Burda niestety nie gwarantuje, a już Ottobre Family jest spełnieniem moich marzeń, bo dzieci większe zrobiły się dryblasowate. Poza spodniami sprawdziłam jeszcze wykrój na kurtkę (model 9), który potraktowałam raz jako bomberkę, raz jako elegancki business look z pikówki. A spodnie...

 Spodnie machnęłam z musztardowej bawełny grubszej (8zł/metr!!!! taka okazja!) dla Męża i z granatowej ubraniówki dla Starszego. Młodszy załapał się na zielony jeans i takie też w fasonie spodnie dostał. Teraz domaga się czerwonych! Co do samego szycia, to chyba największa gimnastyka była przy wypustkach tylnych kieszeni. To mierzenie, fastrygowanie.... Polecam filmik ze strony Burdy, w którym jest to świetnie wytłumaczone.  Zabawa na całego, ale efekt końcowy bardzo satysfakcjonujący. 

 No i teraz, jak już się zwolniłam z gotowania, to lista rzeczy do uszycia gwałtownie się powiększyła... Czyli jest szansa, że jeszcze schudnę... szyjąc... 

Pozdrawiam

Jola

Stylowy Men

       Miałam napisać,  że... Ale potem się rozmyśliłam, bo czy to wypada tak słowem w mężczyzn we wtorek? Bo jakże to tak pisać, że jak chcesz mieć fajnie ubranego faceta u swego boku, to go musisz sama ubrać i to jeszcze tak, by się nie zorientował, że to Twoja zasługa? No nie godzi się. My takie nie jesteśmy, prawda? 

     Panowie sami wiedzą, w czym im dobrze. Poczucie stylu mają wczytane jak aplikację na smartfonie. Z góry wiedzą, że każda duża rzecz podkreśla ich walory. Taaak... 

   Z resztą, co tu będę się rozpisywać. Oto żywy, aczkolwiek trochę zmarznięty, przykład: mąż, partner, współtwórca pierworodnego i drugorodnego, twórca ścianki działowej z płyty gipsowo-kartonowej, regałów, półek, szaf i stołu krawieckiego, fotograf o przedłużonym abonamencie na cierpliwość i model jak się patrzy.

    I właśnie ten tam wyżej omówiony, "stwierdził", że nie ma takiej kamizelki nieformalnej, takiej nooo, no kamizelki do gwiazdy szeryfa po prostu. A taką kamizelkę "widział" we wrześniowej Burdzie i ona tak mu się spodobała, że normalnie must have na już. 

   Jak już, to już. Burda wrześniowa w sierpniu zatrzasnęła się w skrzynce na listy, co spowodowało, że faktycznie stała się wrześniową. Kamizelka w dwóch odsłonach faktycznie prezentowała się bardzo ciekawie. "Wybrał" model 128 B. Materiał, którego pierwotnym przeznaczeniem była marynarka, to ubraniówka. Przystąpiłam do krojenia i szycia. Już na wstępie wprowadziłam małe zmiany, czyli przedłużyłam kamizelkę o 4 cm. Podkleiłam odszycia, dekolt tyłu, podkroje pach i miejsca podwinięcia. Całość odszyłam podszewką rudą i takież zrobiłam stębnówki nicią do jeansu. Trochę więcej zabawy było z kieszonkami z wypustką, ale dzięki poradom z kanału Burdy na youtube, da się to ogarnąć w mig. 

  Oczywiście M brał czynny udział w przymiarkach i w ogóle "nadzorował" całość. Normalnie szeryf. Tak się złożyło, zupełnie przypadkiem, że spodnie też mu uszyłam. Mam taki jeden model z Burdy nie wiem już jakiej, z którego szyję spodnie dla M. Forma jest już tak wyświechtana i podziurawiona szpilkami, że niedługo będę musiała zrobić nową. Jednak służy od tylu lat, że mam do niej ogromny sentyment. Zmieniam tylko szerokość nogawek. 

  A wracając do tematu stylowego faceta, broń Boże, nie porównujcie stylizacji swojego mężczyzny ze stylizacjami innych facetów, którzy zajmują się modą... ;)

Pozdrawiam

Jola

     

Epizod 46/52

Super księżyc nie dał pospać w tym tygodniu? Nie mogę powiedzieć, żeby były to godziny zmarnowane, o nie. Nie narzekałam ani na materac, ani poduszki nie miały konsystencji kamieni, ani kołderka nie była za małą, ani chrapanie nie przeszkadzało. Jak już stwierdziłam, że nie zasnę, to oddałam się rozmyślaniom krawieckim (a świeć sobie ile chcesz!). Ile ja się naszyłam tamtej nocy! Bluzki, spódnice, spódnice z haftem, spodnie przeróżne, kurtki, płaszcze - w tym jeden w stylu rosyjskim z haftem, sukienki, bluzy... Echhh, to była noc. Za to rano, rano złożyłam zamówienie na katapultę łóżkową, zsynchronizowaną z budzikiem. Z nocnych przemyśleń, pozostało mi niejasne przeczucie, że powinnam odwiedzić sklep z materiałami, zaraz po ósmej. Po owsiance trochę mi się przejaśniło i mgliste wspomnienie zaczęło się krystalizować. Ewidentnie powinnam była iść na zakupy materiałowe. I poszłam. Potrzebowałam 2,30 dzianiny żakardowej w kolorze "księżyc w nowiu". I była i kupiłam i... potem, to już wiadomo. Wyprałam, wysuszyłam, wycięłam, zeszyłam, przymierzyłam... Tak w telegraficznym skrócie. Wdając się w szczegóły, bezsenność przyniosła pomysł na sukienkę z dzianinowego żakardu w kwiaty (chyba róże) na złotawym tle. I tłoczenia i delikatne złotawe tło komponują się bardzo pięknie, czego niestety zdjęcia nie oddają. Sukienka powstała z połączenia dwóch wykrojów: góra to model 104, Burda 10/2016, dół model 124, Burda 3/2007 (czyli dół od sukni ślubnej). Żeby szycie nie szło mi za szybko, w szew boczny wpuściłam sobie kieszenie. I powiem Wam, że takie kieszenie, to niezły patent, jak nie wiadomo, co z rękami zrobić. Dekolt wykończyłam odszyciem, podklejonym flizeliną, żeby było tak elegancko. Dół sukienki podwinęłam przeszywając maszyną, jednak teraz uważam, że mogłam podkleić. Dzianina, jak swoim wyglądem zachwyca, tak charakter ma trochę przewrotny, a raczej skłonny do zawijania się do środka. Muszę ją skłonić do zmiany, najlepiej jakąś taśmą termiczną. 

  

 

Marynarka po raz pierwszy

     Marynarka, wzrost 196, klata 108. Nie było lekko i to od samego początku. A początek wyglądał tak: godziny łażenia po krakowskich galeriach, bo przecież w sklepach jest WSZYSTKO (nie jest), a marynarkę trudno uszyć. Potem podróż do Myślenic do outletu znanej firmy na V (mieli marynarkę, na 196, ale na 104 w klacie, styl: przyciasny przedstawiciel, cena = 11 m bardzo dobrej jakości wełny na kostiumy).  Potem pomysł: jak już wracamy do bram grodu Kraka, to zobaczmy, czy mają chociaż materiał na marynarkę? (może jednak nie tak trudno ją uszyć?). Nie mieli takiego, jak chciał M. Mieli za to bardzo czujnie działającą Straż Miejską, błyskawicznie zakładającą blokady na koła... Budżet na marynarkę się zmniejszył o jakieś 2 m w/w tkaniny (szycie marynarki rysowało się w coraz jaśniejszych barwach). Powrót do domu, jak zwykle przegapiłam zjazd... Potem pojechałam do mojego raju tkaninowego, a tam cała półeczka materiałów strickte marynarkowych, wełenki i inne takie. Nabyłam od razu dwa materiały, w razie W, po 2 m 30 cm, i podszewkę, w cenie tego mandatu, co to nam w grodzie Kraka na pamiątkę pobytu dali. 

  W podskokach i z pieśnią na ustach wróciłam do domu (Chociaż teraz zastanawiam się nad powodem euforii: przecież sobie nic nie kupiłam?). Wywlekłam celofan zza szafy, rozłożyłam się z arkuszem wykrojów z lutowej tegorocznej Burdy. Po drodze stoczyłam słowną potyczkę o odzyskanie czarnego markera, co to mój tylko miał być, a w niewyjaśniony sposób znalazł się w pokoju Nieletnich, i  skopiowałam wykrój. Kilka słów o celofanie, na którym, od czasu, gdy Burda zaczęła ciąć koszty wydawania magazynu, robię wykroje. Kupuję go w ilościach hurtowych, w rozmiarze 70 na 100 cm, na portalu sprzedażowym lub giełdzie kwiatowej. No cóż, wszystkie wykroje modeli na JEDNYM arkuszu, to zdecydowanie nie dla mnie. A celofan  przejrzysty i wszystko widać, i wystarczy czarny marker i już. Takie celofanowe elementy wykroju dobrze przylegają do tkaniny, gdyż się elektryzują, oczywiście stabilizacja szpilkami jest konieczna. Co z tkaninami ciemnymi? Cóż, nie tnę ich po ciemku i chociaż celofan przejrzysty, to dobrze widać kształt formy.

  Ale wracając do marynarki, wybrałam model 138, rozmiar 54, według Burdy. Do podstawowych elementów, dodatkowo, zrobiłam części wykroju podszewki, których w Burdzie nie ma. Krojąc, wydłużyłam model do 80 cm. Podkleiłam flizeliną odszycia przodu, karczki tyłu, podkroje pach, kołnierz, stójkę kołnierza, linię szwów bocznych. Podkleiłam też, jak zwykle miejsca wlotu kieszeni. Tylko w tyle głowy, taki głosik: marynarkę szyjesz, to jest trudne! Jak takie trudne ma być, to postanowiłam zajrzeć do gotowca. M. poświęcił jedną starą marynarkę dla dobra nauki. Okazało się, że czasem lepiej do środka nie zaglądać... Ale co chciałam, to sprawdziłam. Sporo to ułatwiło, np. mocowanie poduszek i wypełnień w rękawach. Wykorzystałam poduszki z obłożeniem (dzisiaj stwierdzam, że mogły być większe) i zastosowałam wypełnienie do rękawa, którego do tej pory nie używałam. Wszystko to, i poduszki, i wypełnienie, przyszyłam maszyną (coś widać na zdjęciu?) Aha, wypełnienie jest produkcji własnej: otóż wycięłam półksiężyc z pikowanej podszewki z ociepliną, niezbyt grubej. Przyszyłam go tak, by śliska strona owego półksiężyca przylegała do lewej strony główki rękawa. Efekt mnie samą bardzo zaskoczył. A więc to tak! Sporo czasu zajęło też zrobienie atrapy (!!!!) zapięć przy rękawach. Dla efektu - wszystko - nawet robienie dziurek, które nie będą używane. Dla efektu też kieszenie z wypustką i patką, a także kieszonka na poszetkę, wszystkie trzy funkcjonalne. Całość odszyta podszewką. Miałam zamiar wszyć jeszcze wypustkę dla efektu WOW, ale tak byłam zaaferowana, że SZYJĘ MARYNRKĘ i że mi wychodzi, że zapomniałam. I najważniejsza rzecz: prasować, prasować i jeszcze raz prasować w trakcie szycia KAŻDY SZEW!

 A teraz, po obniżeniu poziomu euforii (USZYŁAM MARYNARKĘ!), po testach na żywym organizmie w delegacji, stwierdzam: należało podkleić całość przodu -  przód po przestębnowaniu mógłby się ładniej układać; patki kieszeni bardziej naciągnąć przy wszywaniu - trochę się marszczą, szczególnie jedna. M. zgłasza tylko brak dziurki w klapie - nie miał gdzie wpiąć odznaki z nazwą firmy. Coś czuję, że garnituru też już nie kupi... Ufff...

Epizod 34/52

Jak się gotuje, to się nie czyta.

Jak się gotuje, to się nie szyje.

Generalnie, każda czynność odciągająca od gotowania w jego trakcie, przyczynia się do kulinarnej katastrofy. Cóż, w ten sposób, straciłam już jeden szybkowar (kapusta się udusiła na amen), 10 litrów sosu pomidorowego (zyskał całkiem nowy aromat), 4 kg śliwek węgierek wraz z rondlem, patelnie sznycli... A ostatnio znowu sos pomidorowy. Ale jest pewna zmiana, jak poprzednie katastrofy nastąpiły w związku z zajmującą lekturą (nawet pamiętam tytuły, same klasyki), tak tym razem sos poszedł z dymem przez szycie. Garnczek odzyskałam - dwa dni namaczania denka w chemii ogólnie dostępnej i z zastosowaniem wszelkich porad Perfekcyjnej Pani Domu. Wszystko przez to, że stanie i mieszanie łychą w garze z pomidorami, wydawało mi się takie monotonne. Przecież taki minimalny płomień nie może narobić dużych szkód. Przecież pomidory mają w sobie sporo wody. Przecież garnczek ma dosyć grube dno. Przecież wybiorę całkiem prosty model... Pognałam po materiał do szafy. Przemieszałam w garze. Poszukiwania Burdy z odpowiednim wykrojem potrwały trochę dłużej (Burda 4/2016, model 115). Pomieszałam w garze. Zrobiłam wykrój. Pomieszałam w garze. Wykroiłam elementy, raptem siedem: przód, tył, paseczek dekoracyjny, pliski wykończenia dekoltu przodu i tyłu, worki kieszeni. Mieszanie, coś tak słabo się gotuje... Przeprasowałam pliski. Przeszyłam zaszewki. Przyszyłam pliski. Przeszyłam paseczek i przyszyłam do tylnej części dekoltu. Zszyłam ramiona, boki, wszyłam kieszenie. Podwinęłam, przymierzyłam. Specjalnie wzięłam taki nieskomplikowany model, żeby nie było za dużo dopasowywania, kombinowania. Specjalnie wybrałam granatową wiskozę na ostatnią letnią sukienkę. Specjalnie podkręciłam płomień pod garem z sosem pomidorowym, bo przy ostatnim mieszaniu wydawało mi się, że w takim tempie, to będzie pyrkało godzinami...A te pomidory, to specjalnie mają takie skórki, które przywierają do dna... I jak szybko uszyłam sukienkę, tak szybko wyprawiłam przypalony sos z nurtem wody klozetowej. Muszę nadmienić, że sos pomidorowy jest drugim, po ogórkach, najbardziej pożądanym przetworem w moim domu. Na trzecim miejscu jest dżem z dyni. Będę bardziej uważać...