Nie czarujmy się!

  Są takie momenty w życiu kobiety, nie czarujmy się, kiedy musi sobie coś uszyć. I nie może to być pierwsza lepsza kiecka typu cztery szwy i do pracy. O nie! To musi być coś wyjątkowego! Stopień wyjątkowości zależy oczywiście od okoliczności,  indywidualnych upodobań, od predyspozycji finansowych, nie czarujmy się..., ale od pogody już niekoniecznie... 

   Okoliczności są w tym przypadku najważniejsze. Okoliczności życiowe. Nie czarujmy się, czterdzieste urodziny, to nie przelewki. Coś się wtedy kończy, coś zaczyna, ktoś wchodzi na życiowy wiraż, a ktoś inny wychodzi z niego na prostą. Bilanse, podsumowania, tabelki w Excel'u, plusy dodatnie, plusy ujemne, waga ciągle oszukuje... Niektórzy twierdzą, że czas zmądrzeć, inni, że życie zaczyna się po czterdziestce. Nie czarujmy się, nic już nie będzie takie jak przedtem. Będzie lepsze!

  Bo podsumowując, prawie dwadzieścia lat z maszyną, materiałami i Burdą, to ogromny zastrzyk wiedzy na nadchodzące sezony nieustającego pasma sukcesów. I wchodząc w ten nowy etap życia, musiałam sobie coś uszyć. Wizja była mocno rozbudowana i znacznie bardziej wykrojona. Szyfony, organza, dzianina i futro! Zaczęłam od dołu sukni. Skroiłam szyfony i organzę z półkoła na maksymalną długość. Odwiesiłam do naciągnięcia. Organza, nie czarujmy się, nie sprawdziła się w tym zestawie. Nie chciała współpracować, wytwarzając ładunki elektryczne i zmuszając szyfon do przyklejania się do niej. Została wypruta. Pozostawione samym sobie szyfony, ładnie spłynęły po srebrzystej podszewce.  Góra sukni powstała z dzianiny w kolorze kość słoniowa z dużym połyskiem, jednak subtelnym.  Żeby szyfonowy dół nie naciągną dzianinowej góry, w pasie wszyłam rypsową taśmę. Taśma ma długość 2 cm mniejszą od obwodu mojego pasa, nie czarujmy się, to nie było 60 cm. Taśma ma trzymać sukienkę i ma zapewnić warunki oddechowe.  

  Futro, całe 110 cm, zostało przemianowane z etoli na krótkie wdzianko bez zapięcia i z rękawem 3/4, na podszewce. Nie czarujmy się, ani ziębi, ani grzeje, ale zapewnia efekt wow i dodatkowo plus size. Jednak idealnie wpisuje się w stylizację. 

  Jeśli kogoś interesuje jak długo szyłam ten zestaw, to odpowiem, że dwa dni. Dwa dni z licznymi przerwami na kawę, pogaduchy i rozmyślania. Nie czarujmy się, szycia to tam było z 8 godzin...   

   Czy jakieś postanowienia na ten nowy rozdział w życiu? Szyć więcej! I prowadzić dokumentację, tego co się uszyło: próbki materiałów, ilość, model, cenne uwagi, może zdjęcie... 

  Nie czarujmy się, szycie jest piękne! 

  

Koncertowo - czyli po imprezie

Macie tak? Planujecie wielkie wyjście - koncert gwiazdy o międzynarodowej sławie. Koncert, na jakim nie byliście nigdy. Tylko dorośli (żadnych nieletnich!). Tylko ludzie fajni, tzw. nasze towarzystwo. Już niemal czujecie ekscytację, która Was ogarnie tuż przed wyjściem. I najważniejsze: wiecie w czym na taki koncert pójdziecie. Już materiały zgromadzone, już wola szycia fajnego ciucha na poziomie +15 (skala woli szycia od 1 do 10)... Szyjecie, ciuch tworzy się ze szwu na szew... i nagle BACHŁUPŁUPŁUP... To SZARA RZECZYWISTOŚĆ daje o sobie znać i sprowadza do parteru z wyżyn ekscytacji! Rozpacz, to za mocne słowo. Dojmujące rozczarowanie, to jest właśnie to... No wiem, wiem, że koncert jeszcze będzie, i to nie jeden... że jestem dorosła... że czasem tak wychodzi... i ostatni argument - koronny: za cenę biletu to tyyyyyle materiałów można kupić. Odrobina pocieszenia. Odrobinka. Bluzka została...

Nie będę ukrywać, od razu się przyznam, że bluzkę odgapiłam od znajomej. No fajną miała... Do jej uszycia wykorzystałam: elatsyczną żorżetę białą, czarny szyfon, tkaninę cekinową w trzech kolorach i taśmę cekinową czarną i nici czarne i białe. Przód skroiłam ze skosu. Gdy zrobiłam przymiarkę cekinowych pasów, okazało się, że czarny fragment jest za mało czarny. Cekiny były naszyte na tiulu w dosyć dużch odstępach od siebie. W celu uzyskania bardziej czarnego, podłożyłam pas cekinów czarną podszewką z laykrą. Na tył wykorzystałam szyfon, a że miałam go tylko 70 cm, co wydawało mi się za mało, doszyłam zaokrąglone przedłużenie. Na połączeniu szwów przyszyłam cekinową taśmę. Tę samą taśmę wykorzystałam do obszycia dekoltu. Wszystkie podkroje i zaokrąglenia wykończyłam plisami ciętymi ze skosu. I tak mi się dobrze szyło! I czarne spodnie rurki też sobie do tego uszyłam... 

 A potem się okazało, że ŁUPŁUPŁUP i z planów nici ... no i bluzka została. I spodnie. 

Ale koncertu mi żal do teraz...

Epizod 12/52.

Sukienka z ornatem...a nie, nie, nie... z trenem, no przecież, że z trenem! Burda 11/2013, model 129. Ornat, eee to znaczy tren, element bardzo ozdobny i nadający powabu kreacji. No ale wyobraźcie sobie, że mam ten or... tren na świątecznym spotkaniu rodzinnym. Rodzina charakteryzuje się znacznym poczuciem humoru z tendencją do tworzenia rzeczywistości ciekawszą (chowanie butów do rynny i kotletów do wiadra). No i ja z tym trenem. Zapisałabym się na stałe na kartach rodzinnych historii. Nie skorzystałam, a trzeba było raz, RAZ zastosować się do instrukcji Burdy od A do Z. Jedyny raz! Byłoby jeszcze śmieszniej. Ale nie! Ja wiem lepiej, przecież. Pewnie mam to po Babci i po Mamie. To wychodzi, że u mnie czynnik "ja wiem lepiej" osiągną stan kulminacyjny. Ponieważ wiem lepiej, postanowiłam sukienkę uszyć krótką. Na rękawy użyłam szyfonu, na korpus zaś krepy poliestrowej zielonej, która pięknie puszcza farbę (nawet zastanawiałam się, czy jajek nie namoczyć). Rękawy oraz karczek przodu i tyłu skroiłam ze skosu, ale... szyfon, nawet krojony ze skosu, nie jest aż tak elastyczny i marszczy na żywym organiźmie. Potem zajęłam się plisami przodu i tyłu. Podkleiłam je flizeliną dzianinową, pozszywałam, zaprasowałam zgodnie z literą prawideł krawieckich. Wyszło świetnie, sama siebie pochwaliłam. Zeszyłam z szyfonem. Zaczynałam coraz bardziej lubić szyfon.

Zajęłam się pozostałą częścią sukienki. Cztery zaszewki, banał. Oczywiście, wyszło kiepsko, za duży banał. Zaszewka piersiowa znalazła się podejrzanie nisko, a na plecach na wysokości talii pojawiła się poprzeczna zmarszczka. Korekta polegała na przeniesieniu zaszewki piersiowej wyżej i podciągnięciu tyłu do góry. Przez te "banalne" zabiegi musiałam zwiększyć podkrój pach. I przyszedł czas na rękawy. I nie wiem jaki irlandzki elf zaczarował ten zielony szyfon, ale za nic nie mogłam sobie poradzić. Bo oczywiście, wiem lepiej, i oczywiście chciałam się wykazać i ponownie zastosować szew francuski. O rany, składałam, spinałam szpilkami, przeszywałam i okazywało się, że nie tak, kochana, nie tak. Przestałam lubić szyfon. Prułam, spinałam, sprawdzałam i znowu okazywało się, że NIE TAK. Aż w końcu udało się, za piątym razem!!! A potem okazało się, że ten "banał" wymaga podszewki!!!! Wszyłam podszewkę. I zamek w bok. Kryty. I już wiedziałam po co ten or...tren z tyłu.

Gdyby nie podszewka, ornat byłby idealny. Zakryłby i przód i tył. Ale przód wyglądał całkiem, całkiem. Tył natomiast wymaga poszerzenia, albo or... eee no tego, trenu. Nie było już czasu a poprawki, ani materiału a tren. W grę wchodziło jeszcze drastyczne odchudzanie lub odsysanie tkanki tłuszczowej z pleców, ale wiecie.. odsysanie odkurzaczem...za mała moc. Aha i sukienkę podwinęłam ręcznie i prasowałam bez pary, bo krepa, zdaje się, nie lubi wilgoci. I po dniu w gronie rodziny wygląda tak:

  

Epizod 3/52

Widać - nie widać.

  Podejmując wyzwanie uszycia 52 sukienek, zupełnie nieświadomie dołączyłam do grupy uwalniających tkaniny. A moja kolekcja ma potencjał! Czego tam nie ma? Na spodnie, na spódnicę, na żakiet, na kostium rycerza, na małą miss, na Endermana i na kotka, na płaszcz, na futerko.... Odrobina kreatywności i kostium króliczka też będzie ;) No, ale sukienki, sukienki przede wszystkim. Czarny szyfon w kwiatki niebieskie zalegał na półce około 2 lat. Tyleż samo przebywał tam materiał idealnie nadający się na podszewkę. Oba te materiały, pomimo długiego leżakowania, nie zmieniły swego przeznaczenia. Od początku, to jest od momentu zakupu, miały stać się taką oto sukienką:

Na stół trafił arkusz z wykrojami z Burdy 12/2013. Z modelu 121 powstała szyfonowa warstwa wierzchnia. Szyfon okazał się nie taki znowu straszny, chociaż lubi się strzępić i rozchodzić na szwach. Zszywając poszczególne elementy wykorzystałam szew francuski ( ach ten język polski ), czyli najpierw po prawej, potem szycie po lewej stronie materiału. Bardzo elegancki to szew i do szyfonu idealny, niby go widać, a nie widać.  Znając swoje "zamiłowanie" do gumek ( chyba, że są to spodnie dla nieletnich ), postanowiłam nie dodawać sobie warstw materiału w pasie. Stąd też spód, zwany podszewką, powstał z połączenia góry od modelu 122 ( Burda 12/2013 ) i klasycznego półkoła, w pasie na gładko. I tak oto powstały dwie sukienki: jedna z szyfonu, druga a la podszewka. Założone razem, w odpowiedniej kolejności, stanowią jedność. Nie stanowią natomiast żadnej ochrony przed zimnem, w związku z tym sukienkę polecam do noszenia w pomieszczeniach zamkniętych o temperaturze +21.  

Uwagi na przyszłość: Gdybym jeszcze raz szyła z takiego szyfonu ( czytaj: nic a nic się nie rozciąga ) to górę ( przód, tył i rękaw ) skroiłabym ze skosu... dół pewnie też :)